Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Jedna odpowiedź na wszystkie pytania

 Dlaczego jedni żyją w skrajnej nędzy,
a inni mają miliony?
Dlaczego cierpią i umierają dzieci?
Dlaczego jedni rodzą się sprawni,
a inni niepełnosprawni?
Dlaczego tutaj tyle zła,
tyle nienawiści, niesprawiedliwości?
Czemu takie skrajności?
Czy coś poszło nie tak?
Odpowiedź jest jedna
i całkiem prosta -
tutaj wszystko musi się wydarzyć.
Absolutnie wszystko.
I wydarza się.

Są tacy, którym wydaje się,
że trzeba naprawiać ten świat,
bo jakaś grupa ludzi
nieustannie go psuje.
To ich misja - 
uwalnianie, ratowanie, pomaganie.
Ale tutaj nie da się niczego popsuć,
ani naprawić.
To iluzja.
Kolejne pokolenia zasilają tę iluzję.
Dualność ma się dobrze,
bo nie ma nocy bez dnia.
Są i będą kaci i ofiary,
anioły i demony,
szczyty i doliny.
Błogość i euforia, ale i zapaść bez dna.
To wszystko zawarte jest we Wszystkim,
a ja się temu przyglądam.
I widzę to.


Gdzieś umierają ludzie,
inni się rodzą.
Właśnie w tej chwili.
Ktoś cierpi, ktoś się raduje.
Ktoś coś naprawia, inny coś psuje.
Coś się powtarza,
ale i zadziewa się powoli coś,
czego wcześniej nie było.
Wydobywa się ze Wszystkiego.
To, co już się wyczerpało,
przestaje się pojawiać,
pozostaje w zgromadzonych zasobach.
A to, co wciąż zasilane jest 
energią - trwa.

Czy nam się to podoba czy nie -
wszystko musi się wydarzyć.
I wydarzy się.

Patrzę na kwiaty, na zioła, które zebrałam.



Patrzę na kryształ,
który trzymam w dłoni.
Patrzę na wrzosy wokół, na góry, chmury
i to, co pomiędzy.
Przez krótką chwilę wydarzamy się razem.


Co się stanie z tym kryształem,
gdy mnie już tu nie będzie?
Gdzie się przeniesie?
Jestem przecież krótkotrwała, 
on był na długo przede mną
i zostanie po mnie.


A co z innymi kamieniami, które "mam"?


Zanim odejdę, oddam je rzece,
oddam je morzu.
W miejscu niedostępnym do wypłynięcia.
Będę wiedzieć, kiedy i gdzie.
To się wydarzy, bo tak ma się stać.
To trochę tak, jak z zaślubinami patyków,
o których pisał kiedyś Jonathan Carroll:
"Ilekroć w twoim życiu wydarzy się
coś naprawdę istotnego -
gdziekolwiek byś była -
poszukaj najbliższego patyka 
i napisz na nim 
tę okoliczność i datę.
Zbieraj patyki, dbaj o nie.
Nie powinno być ich zbyt wiele.
Co parę lat sortuj je, oddzielaj wydarzenia,
które zachowują ważność od tych,
które ją tracą.
Wiesz o co chodzi.
Resztę wyrzuć.
Kiedy się zestarzejesz, rozchorujesz,
albo będziesz pewna, 
że zostało ci mało czasu,
zbierz wszystkie w wiązkę i spal ją.
Dokonaj zaślubin patyków".


Zatem oprócz patyków, dokonam też
zaślubin kamieni.
I paru innych rzeczy, o których wiem,
jak mają się zadziać.
Każdy coś wie.
Ale nikt nie wie, czego nie wie.
I jest też Coś, czego nikt z żyjących
i nieżyjących nie wie.
Tajemnica.
Jest jak horyzont.
Zawsze się oddala...

Ale przecież
we Wszystkim jest zawarta możliwość
wyjścia ze Wszystkiego.
Nasze istnienie czy nieistnienie
może wyjść ze Wszystkiego,
bo przecież wszystko jest możliwe.
Istniejący bądź nieistniejący,
gdzie wtedy będziesz?
Poza Wszystkim?
Na zewnątrz Wszystkiego?
Czy stan "na zewnątrz Wszystkiego" też
mieści się we Wszystkim?




tutaj musi wydarzyć się wszystko
do cna do szpiku kości
do tego służy ten świat
do bólu i cierpienia
do radości

brzydota i piękno
cisza i hałas
życie i umieranie
ktoś obiera jabłko
zdrowieje ale ktoś
nigdy już nie wstanie

materia w iluzji
obfitość przepych ale
brak okrucha na śniadanie

kryształ w mojej dłoni
zna historie
których my nie znamy

tutaj musi zdarzyć się wszystko
chcemy czy nie 
wszystko się stanie


*


Wszystko na tym świecie
będzie się wydarzać - 
sen musi wyśnić się do końca.
Idea, że nie ma końca
jest tak samo prawdziwa jak ta,
że koniec istnieje.
Obie mieszczą się we Wszystkim.
Przedstawienie trwa.
Możesz osiąść w swoim istnieniu
i dać się ponieść,
albo szarpać się jak ryba w sieci.
Wszystko jest po coś.
Wydarza się, staje się.
Dzieci umierają, bo nie stanowią 
żadnego wyjątku w umieraniu.
Umieranie dzieci zawarte jest we Wszystkim,
tak jak wojna i pokój,
cierpienie i radość,
życie i śmierć,
odwaga i strach.
Niestety.
Jak wszystko, to wszystko.

WszystkoŚwiat.


Coś się zmieniło

 Lawenda jeszcze nigdy
nie pachniała tak mocno.



Ruta nigdy nie była tak intensywnie żółta.


Arbuzy nie miały wcześniej tyle soku,
żeby aż zbierać go szklankami.



Hibiskus nie miał aż tylu kwiatów,
a elfy aż tak bez opamiętania
nie upijały się słodkimi pyłkami.


Nigdy wcześniej świty nie były tak piękne,
zmierzchy tak magicznie rozkołysane cichością.
Moja gwiazda nigdy nie świeciła tak jasno,
nie była aż tak promienna.


Coś się zmieniło.

Nawet pokrzywę zbieram gołymi rękami.
Czasami zjem croissanta z kawą,
czego nigdy wcześniej nie robiłam.
Sam zapach kawy mnie drażnił,
a teraz przestał.
Choć nadal robię się po niej senna.

Nigdy wcześniej wrzosy nie kwitły w lipcu.


Kocanka nigdy wcześniej
aż tak bardzo nie szeleściła suchością,
nie czułam od niej kiedyś
takiego pachnącego gorąca -
myślałam, zbierając ją na klifie,
słuchając jednocześnie
jak morze za skałami mruczało coś do słońca.


Czasami mewa rozcinała niebo na pół,
ale po chwili łączyło się z powrotem.



Zeszłam z wydm na plażę.
Bransoletki położyłam na piasku
by naenergetyzowały swoje koraliki.
Zerkałam od czasu do czasu, 
czy fale nie zamierzają zgarnąć mi ich na zawsze
w bezdenną otchłań.
Ale nie, bo odpływ oddalał morze 
w stronę horyzontu.


Bursztyn, drzewo oliwne
i jedna, własnoręcznie zrobiona,
z pestek czerimoyi i tamarindo.
Wiem, że lubią znowu poczuć
bliskość ziemi.


Obok morza jest las.
Sosny w czułym uścisku bluszczu,
a korzenie wyszły na powierzchnię, na ścieżkę
i stopy ludzkie zagadują,
i patrzą, czy może którąś złapią za kostkę,
dla zabawy pochwycą.


Pachniało korzennym piaskiem, korą i żywicą.



Przyklękałam co parę kroków,
by pobyć niżej, powąchać z bliska,
spojrzeć na las z perspektywy piasku,
liścia, który opadł.



Serca soczyste i serca suche.
Taki świat...
raz promienność, raz słota.



Ale czułam, że coś się zmieniło.

Tak, kiedyś lawenda też pachniała tak mocno,
ruta była intensywnie żółta,
a arbuzy ociekały sokiem.
Kocanka szelestem i słonecznym zapachem
przywoływała zawsze wspomnienie letnich wydm,
a ja już w lipcu przecież za wrzosami
chodziłam po klifie
tam i z powrotem.


Przecież już od dawna skały
poznają kolory moich sukienek.


Tak, hibiskus miał kiedyś mnóstwo kwiatów,
świty były cudne, a zmierzchy magiczne.
Tak, moja gwiazda zawsze świeciła tak jasno.
Już przecież nie raz zbierałam
kosze pełne ziół i miniaturowych światów.


Tylko ja sobie tego nie uświadamiałam.
Nie aż tak bardzo. Na wskroś. 
Na przestrzał.
Nigdy aż tak mocno gdzieś w sobie
tego nie celebrowałam.
Coś się zmieniło.
Jakby od spokojnego dna
perła odbiła się z dźwiękiem.

Obrosłam w zachwyt i uważność.
Zrównałam swoje tempo z porami roku,
z pulsem Ziemi, z torusem przestrzeni.
Świadomie śnię istnienie mojego świata.
Beze mnie by go nie było.
Zmieniłam się ja.
I wszystko się zmieniło.

Syriusz Król, kanikuła i dzień poza czasem

Patrzę w niebo i myślę o Syriuszu.
Lubię wiedzieć, że on tam jest.
Tak jasny, że bywa widoczny nawet w dzień.
20 razy jaśniejszy od Słońca.
To król nocnego nieba i Drogi Mlecznej.
Niżej, na prawo od Syriusza - Kanopus.
A wyżej - Rigel, Procjon i Betelgeza.
Jakie piękne imiona!
Adara.
Aldebaran.
Kapella.
Menkalinan. 
Eltanin.
Albireo.
Jak to cudownie móc zwracać się do gwiazd
po imieniu.


Syriusz - najjaśniejsza gwiazda
widziana z Ziemi i jedna z najbliższych.
Podwójna, z gwiazdozbioru Psa.
Kanikuła, canicula, "piesek".


Syriusz, od greckiego słowa Seírios  -
skwarny, gorący, ognisty.
W okresie największych letnich upałów,
od 24 lipca do 26 sierpnia,
Syriusza widać na niebie
tuż przed wschodem słońca,
powyżej linii południowego horyzontu.

Syriusz, Alfa Canis Majoris,
 jest najjaśniejszą gwiazdą na nocnym niebie
od 90 tysięcy lat.
Ale nieboskłon zmienia się nieustannie
i za około 210 tysięcy lat
pałeczkę jasności przejmie Wega
z gwiazdozbioru Lutni.

Gdzie będzie moja świadomość za 210 tysięcy lat?


W Dni Psa Syriusz wschodzi razem ze słońcem.
Synchronizują się.
To właśnie teraz.
I właśnie teraz, dzisiaj, 24 lipca
kończy się majański rok trzynastu lunacji.
Kalendarz Majów to 13 Księżyców -
13 x 28 = 364.
Dzień przejścia między starym a nowym rokiem
to 25 lipca.
Tego dnia czas nie istnieje.
To dzień poza czasem.
Nowy rok zacznie się 26 lipca.
25 jest dniem wolności, to metafizyczny moment.
Alchemia i transformacja.


Wszystkie wielkie kultury, nie tylko majańska,
wiedziały o szczególnej energii Syriusza
docierającej na Ziemię w czasie Dni Psa.

Warto zwrócić uwagę, czy w te dni
odczuwamy coś szczególnego,
czy coś dzieje się inaczej,
czy mamy jakieś znaczące sny, odczucia, wizje?
Jak tego dnia, 25 lipca, odczuwamy czas?
Jak odczuwamy siebie, najbliższe otoczenie,
przestrzeń w dół i w górę, ciszę, ruch, istnienie?


Może nas, współczesnych, 
w ogóle to nie dotyczy,
a może jednak tak?

Egipski kalendarz astronomiczny 
opierał się na wschodzie Syriusza,
który zwiastował wylew Nilu.


W mitologii afrykańskiego plemienia Dogonów
pojawiają się wzmianki na temat
Syriusza B, drugiego składnika
podwójnego układu Syriusza,
którego nie da się zaobserwować gołym okiem.
Skąd o nim wiedzieli?
Znają też całą historię tej gwiazdy,
a naukowcy potwierdzają jej prawdziwość.
Dogoni twierdzą, że tę wiedzę dostali od Nommo -
istot ziemno - wodnych, które kiedyś
odwiedziły Ziemię, a potem odleciały... 
w kosmos.
Podobne informacje zawarte są 
w tradycjach
innych starożytnych cywilizacji,
w tym Sumerów.


Kanikuła. 
Syriusz.
A może gdzieś w niezmierzonej dla nas przestrzeni -
Nommo?
Inne światy, wymiary, gęstości, częstotliwości.


W te letnie, gorące dni Syriusz i Słońce
o świcie
razem witają każdy nowy dzień.
I w te letnie, gorące dni dołączę do nich,
by razem celebrować kanikułę
i sacrum Lata w pełnym rozkwicie. 



Kiedy latem, kiedy wieczorem

 Kiedy latem, rano, otwieram okna na oścież, 
czuję ciepły powiew wschodzącego słońca.


Biorę w dłonie ten wschód
mojego nowego dnia
i chowam go do kieszeni w sukience
jak skarb, który właśnie wyłonił się z niebytu
by przez chwilę pobyć ze mną,
zanim przejdzie w inną przestrzeń.
Bo gdy wieczorem
wkładam dłoń do kieszeni,
jest już pusta.
Wtedy czym prędzej wkładam tam wieczór.


Ale teraz, rano,
zagotuję wodę w czajniku,
nakarmię koty i ubożęta,
podleję kwiaty,
spojrzę w niebo,
pozamiatam na ganku,
pogłaszczę wiatr.

To wystarczy by wszystko inne
dobrze się ułożyło.

Dziś dzień relaksu.
Z tych, co to nic-nie-muszenie
wisi w powietrzu
i leniwie zagarnia mnie do wewnątrz.

Co na napar?
Może mięta?
Może dziurawiec? Malwa?



Z naparem w dłoni idę na grządki
po sałatę, rukolę i czosnek.
Przydadzą się potem do sałatki.


W takie dni
czasami nachodzi mnie, żeby upiec ciasto.
Takie lepkie i gęste od czekolady,
że palce lizać.
Mmmmm...
Więc piekę.


Mam też truskawki.
I lody.
To pokarm dla duszy.
Szczególnie lody 😁
Kiedyś dusza mi tak powiedziała,
a ja jej wierzę.



Moja dusza lubi lody i ja na szczęście też 😃.
Tu się akurat zgadzamy,
bo wcale nie zawsze tak jest.
Ona lubi też parę innych rzeczy,
na które ja wcale nie mam ochoty,
więc muszę jej tłumaczyć jak dziecku,
że to nie ma sensu,
wybijać parę spraw z tej eterycznej łepetyny.

Zatem dzisiaj przyjemności - książka,
smakołyki, rozmowa z przyjaciółką,
spacer, taniec.
Zatańczę któryś z żywiołów.
Przesączę się w szczelinę w ziemi jak mgła.
Teraz ziemia jest ciepła,
pachnie upałem i nasionami.
Wcieram w nadgarstki ten zapach.
Lubię go.

Za domem trawa już skoszona.
Na niebie mammatusy -
bardzo rzadko się pojawiają,
widzę je drugi raz w życiu.


A gdy zapada wieczór, idę do domku w ogrodzie.
Z latarenką i herbatą "Happy Mondays",
którą piję nie tylko w poniedziałki.
I z moją nostalgią idę,
której się poddaję
i która tak przyjemnie mnie obezwładnia.



Wieczorami dzieje się magia.
Przychodzi zza gór, albo prosto z łąki.
Wychodzi z dzwonków,
którymi pobrzękują pasące się nieopodal krowy.
Wydobywa się ze szczeliny w płocie.
Z pióra, które zgubił ptak.

To jest coś,
czego nie da się opowiedzieć ani opisać,
bo nie wszystko daje się
zamknąć w słowach.
To coś nie jest w widzeniu,
słyszeniu, smaku czy zapachu.
Ani w dotyku.
Nie jest w wyobraźni.
Ani w odczuwaniu.
Ani we śnie.

Nie wiem gdzie jest. 
Ale jest.
Jest.
Jest!