Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Przyszłość inaczej

Pytam czasami ludzi, jak odczuwają swój czas.
Gdy zamkną oczy i wczują się w swoje bycie -
gdzie czują przeszłość, a gdzie przyszłość?
Niektórzy mają przeszłość po lewej stronie,
a przyszłość po prawej. Inni odwrotnie.
Czasami przeszłość jest wyczuwana z tyłu, a przyszłość z przodu.
Liniowo, poziomo.
Odczuj, jak jest u Ciebie, zanim zaczniesz czytać dalej.


(Język polski jest chyba jedynym językiem,
w którym te dwa słowa różnią się tylko jedną literą.
W innych językach są to dwa zupełnie różne słowa,
w hiszpańskim na przykład 
przyszłość - futuro, przeszłość - pasado, 
podobnie w angielskim, francuskim, niemieckim i innych).

A teraz wyobraź sobie przyszłość pionowo
i nie liniowo, a spiralnie.
Jeśli uda Ci się utrzymać takie płynięcie czasu,
to prawdopodobnie odczujesz 
jak zmienia się wówczas zupełnie jego jakość.
Nadal jest on iluzoryczny i nierealny, umowny,
ale jakby zwalnia bieg, nabiera głębi i soczystości,
robi się intensywny i wysokowibracyjny.
Ciało wolniej się starzeje i zaczyna się mocnej odczuwać
chwile szczęścia.
Najzwyklejsze rzeczy widzi się nagle inaczej -
od wewnątrz, energetycznie,
poprzez materię - na wskroś jakby.
Widzi się je w totalnym pięknie i spokoju istnienia.

Moja przyszłość tak właśnie jest teraz umiejscowiona.
Idzie z góry i wygląda jak spirala DNA
wchodzi poprzez głowę, schodzi niżej -
w przestrzeń serca, gdzie znajduje się chwila obecna, 
a potem lekkim łukiem kieruje się poprzez ciało w dół, do stóp 
i wychodzi w kierunku ziemi.
Tam zamienia się w przeszłość i zostaje jako czas miniony
z tyłu, za stopami.

(To i tak jest złudzenie, 
bo czas nie porusza się we mnie, 
to raczej ja poruszam się w czasie, 
a raczej - w czasoprzestrzeni. 
Gdy rozwija się przyszłość, 
przemieszczam się w górę po spirali). 

*

Kania. Grzyb z delikatnymi piórkami
jakby dopiero co podkradzionymi brązowej sowie,
żeby w nie ustroić swój ogromny parasol.


Zbieram te kapelusze czując w dłoniach
ich miękkość, wilgotną fakturę, 
subtelność kremowej bieli.
W powietrzu wokół drga grzybowo - orzechowy zapach.


Od spodu - muślinowe wachlarze,
a pojedyncze skrzydełka są tak bibułkowe,
tak mgiełkowe, jakby za chwilę miały zniknąć.


Zaczęłam tak widzieć kanie, gdy moja przyszłość
objawiła mi się pionowo, spiralnie, nieskończenie.
Kiedyś ich tak nie widziałam.
Kiedyś to było rach - ciach, kania do koszyka i tyle.

I tak jest teraz ze wszystkim...


Głóg. I czarny bez.
Już ususzone.


Przyglądam się im z miłością,
zanim zrobię wieczorny napar.
Dziękuję, że tak cudowne drzewa zgodziły się
podarować mi odrobinę swojej esencji, aby mogła
zasilić moje ciało.
Wdzięczność.




Pokrzywa.
Każdy listek pieczołowicie odcięty, 
a listki z różnych roślin, po dwa, trzy z jednej,
żeby reszta mogła rosnąć dalej.
Nastroszone parzydełka gotowe do boju,
czuję ich delikatne pieczenie w opuszkach palców
nawet po wysuszeniu, gdy kruszę listki do słoja.


Ta uważność, powolność, zachwyt i współodczuwanie z roślinami
wychodzą z pionowej, spiralnej przyszłości.

Widzę kawałek drewna obok drzewa, ale czy na pewno
jest to tylko kawałek drewna?



Witaj drewniany przyjacielu!
Na powitanie i dalszą drogę dostaniesz ode mnie
czapeczkę z czerwonym koralikiem :)

Robię wieniec z szyszek, a one
powoli wciągają mnie w wir swojej wewnętrznej mandali.
Moja dusza rozpoznaje w tym ułożeniu Porządek Rzeczy.


Przyglądam się starym drzwiom z desek,
a każdy otwór, każdy sęk, każda rysa i zadrapanie
opowiadają swoją historię
zapisaną na zawsze w ich spiralnej przeszłości.


Pnie drzew, które pojawiły się w materii
na długo przede mną.
Co widziały, co słyszały, co przeżyły,
co w sobie zapisały?
Ich korzenie widzą głębiny Ziemi nam niedostępne,
ich kora chropowata jest, pełna zakamarków, bruzd, skrętów i zagłębień,
ich serca pionowe są jak  moja przyszłość.





Jaka moc i potęga jest w tych Istotach -
zadzieram głowę ku gałęziom, ku ich harmonii
i równowadze.



Jak czujecie swój czas, swoją przyszłość?
Może już Czas wyjść z liniowości i dać się ponieść
spirali bezczasu?
I zawirować z Duchem, który jest w nas
w nieskończoności pomnożonej przez wieczność.


Obfitością

jesień się zaczyna, zbiorami.
Zanim nastanie czas schodzenia do gawry,
czas cieni i ciemności -
jeszcze jest chwila, aby nacieszyć się energią
delikatnego słońca, 
aby pozwolić ciepłu przeniknąć pod skórę,
pod sukienkę, pod cień.
Równowaga dnia i nocy,
ziemi i nieba, czasu i bezczasu,
wdechu i wydechu - w naturze i w nas.


Zatem czas zbiorów i obfitości
rzec by się chciało, że wręcz nieziemskiej,
ale jakże ziemska jest ona przecież.




W Kantabrii trawa 
przez cały rok jest zielona, 
a jesienne róże niczym nie różnią się od tych, 
które różowiły się latem...


...ale - w pobliskim lesie bukowym
coraz już więcej liści pod stopami,
mchy coraz wilgotniejsze,
dziuple coraz bardziej senne, zamyślone...



robi się coraz bardziej tajemniczo i nastrojowo


... a ostrokrzewy wystroiły się już
w swoje odświętne czerwone bombeczki.


Niektóre grzyby tylko podziwiam



a inne z radością wrzucam do koszyka



"rudy, rudy, rudy rydz,
mam na rydza smaczek"...
zbierając, podśpiewuję sobie starą jak świat piosenkę.

Zagarniam w siebie tę obfitość, 
nasycam nią każde włókno mojego życia,
wibruję nią,
dziękuję.


Obfitością jesień się zaczyna,
zbiorami, zimowitami...



Fale fioletów, brązów, rudości,
złota i ochry, żółcieni i spokoju
przepływają przeze mnie,
bo tym właśnie jestem -
przepływem.


Wchodzę w królestwo czarów jesieni,
wieczorów długich jak nitki
babiego lata, mgieł porannych,
zup dyniowych i przypraw korzennych,
rytuałów skaczących paździerzy
i w kominku migotania ognia,
który ociepla mój jesienny świat.

Układam szyszki, suszę liście - te najpiękniejsze,
w notesie zapisuję zrywy wiatru, ruchy planet
i mrugnięcia gwiazd.



Układam się na jesiennym polu życia,
zmieniam dekoracje, wystrój wnętrza
i karmię ciszę makiem,
wodą deszcz, a oddechem wiatr.

Jestem całością i wszystko jest we mnie -
piaszczysta droga bez początku i końca,
suche liście kruszące się pod palcami
 i zarys świeżych, wiosennych kwiatów,
które się jeszcze nie wydarzyły - 
oto ten świat i nie ten świat.


"Nie mogę znieść utraty czegoś tak cennego,
jak jesienne słońce, pozostając w domu.
Więc spędziłem prawie wszystkie godziny światła
na otwartym niebie".
(Nathaniel Hawthorne)