Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Babie lato

w wysokich jesionach wokół
coraz częściej odzywa się wiatr - el viento
mówi, że jesień... że tarnina, że jarzębina
a ja mówię - mniszki do sałatki
chodź, kocie mój, pozbieramy


poleżymy na trawie, pooddychamy
jeszcze jest zielono, tak bardzo zielono
choć kończy się już wrzesień
i sypią się kasztany


tak, jesień - otoño, nitki babiego lata
plączą się między palcami
ale, między niebem a jesienią
też jest piękne życie - 
te dzikie róże, dynie, obrus w kolorze ecru
dymiące kopczyki liści
i długie wieczory z duszą i melancholią
utkane ze spokoju
i nieuchwytnej magii







Chciał, nie chciał, lato odeszło.
I mimo że odczuwam takie wewnętrzne "nie chcę!",
to jednak jestem już pogodzona 
z przemianami koła natury,
żyję mocno zanurzona w jej cyklach
i mój wewnętrzny torus powoluuutku ciągnie mnie już
do środka.
Do zamyśleń, zapatrzeń, świec, nostalgii i ciszy.


Na szczęście mieszkam na południu Europy,
więc jest łagodniej.
Liście jeszcze nie opadają i wciąż kwitną kwiaty.
W dzień słońce wciąż mocno grzeje,
ale wieczory i poranki już gnają mnie do szafy po sweter.
Istoty mgielne coraz częściej wychylają się
zza gór i szykują swoje mleczno - szaro - srebrne tiule i woale,
bo już wkrótce będą nimi oplatać pola, łąki
i bezkresne kantabryjskie doliny.

Skończył się przepiękny czas.
Pełen lata w lecie, takiego najprawdziwszego.
Wdzięczność. 



Jesienne zrównanie dnia z nocą,
święto Mabon, celebruję przez kilka dni.
To taki szczególny moment na kole roku,
taki akcent, znak dla samej siebie,
że oto zmiana, w którą trzeba wejść
i popłynąć w niej bez oporu,
jak statkiem niesionym jesiennymi chmurami.


Mój futrzak kontroluje, czy może nie potrzebuję już
chwilowego "szalika z kota" 😀,
ale nie - jest ciepło, bo to przecież teraz pora
na indian summer - indiańskie lato.


Zaobserwowano, że często jest tak,
że od połowy września aż do końca października
pojawia się ciepła, słoneczna i prawie bezwietrzna pogoda,
a nocami temperatury znacznie spadają.
Podczas dnia leciuteńkie podmuchy powietrza
unoszą ze sobą młode pająki, 
które jadą na swoich cienkich niteczkach
niczym na linach i rozglądają się
za odpowiednim miejscem do spędzenia zimy.
Trzepoczące pajęczyny. 
Późne lato tkających pająków.
Nitki babiego lata.
Wszędzie ich teraz pełno.
To nieodzowny element indian summer.


Zatem teraz czas między Mabon a Samhain.
Pisałam o tym w zeszłym roku:

*

"Spacerując wśród mchów i paproci
słyszę nad tym drzewem, co się złoci
ostatnią nić lata, jak tu pęka
jakby ją zerwała czyjaś ręka..." 
(Stevan Raicković)


Jeden więcej

 Przez jeden punkt można poprowadzić nieskończenie wiele linii prostych. 
Ale przez dwa punkty - linię już tylko jedną.
Dodano jeden jedyny punkt, 
a on spowodował tak wielką zmianę, ograniczenie - 
z nieskończenie wiele linii do jednej.

Jedna kropla więcej, a się przeleje.
O jedno słowo za dużo, a można żałować latami.
Jeden gram więcej na szali wagi w końcu przeważy całość.
Jedna decyzja, a skutki mogą się ciągnąć całe życie.
Jeden kamień więcej, a wszystko się zawali.



Trzeba wiedzieć, dokąd można się posunąć, 
aby nie posunąć się za daleko. 
Jeden więcej lub jeden mniej może zadecydować o całości.


Z drugiej strony - czasami coś się trzyma nie wiadomo jak,
a czasami coś się wali, choć wcale nie powinno...

Kamienie. 
Każdy jest inny. 
Mam wrażenie, że przechowują w sobie 
całą energetyczną pamięć Ziemi. 
Powierzono im to zadanie, bo są dyskretne, skryte i milczące.
Nie zdradzają tajemnic i sekretów życia mandali.



I drogi kamienne. Stare. 
Mają tu dużo ciszy i spokoju, 
bo ludzkie stopy rzadko tu docierają.



Kamienie.
Wygląda jakby się tu wpasowały na wieki wieków.
Aż do czasów ostatecznych, gdy ziemia się poruszy, zadrży, 
zatętni wewnętrznym pulsowaniem swojej wielkiej mocy,
otworzy się i wszystko pochłonie.


Przyglądam się im z bliska.
Niektóre są gładkie, niektóre chropowate,
niektóre zimne, inne ciepłe od słońca,
nieruchome, senne, zamknięte w sobie.
Zdziwione, że ktoś się nad nimi pochylił, dotknął dłonią,
a nie tylko butem, pogłaskał, uśmiechnął się.


Jeden więcej, myślę, jeden więcej.
Jeden cudowny dzień więcej w moim życiu.
Tu, wśród drzew, bluszczy, mchów i paproci.
Ile ludzi nie przeżyło już dzisiaj jednego dnia więcej?
Czy mamy tego świadomość?
Czy doceniamy swój jeden dzień więcej?






Co dzisiaj zbudowaliśmy?
Co W SOBIE zbudowaliśmy?
Co dodaliśmy do naszego życiowego plecaka?
Jeden kamień więcej?
A może jeden uśmiech, jedno czułe dotknięcie, 
jedno podarowanie komuś - czemuś czasu i uwagi.


"Budowałem na piasku
i zawaliło się.
Budowałem na skale
i zawaliło się.
Teraz budując zacznę
od dymu z komina".
(Leopold Staff)


Taaak - zaszeleściły liście.
Taaak - milcząco przytaknęła Cisza.
Taaak - powiedzieli Żwirek i Muchomorek
wychyliwszy się zza skały:
istnieją w tkance świata
eteryczne serca pełne dźwięku Źródła
 i takie kruchości i ulotności,
które wszystko przetrwały.