Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Nie wiatr

"Nigdy nie było pierwotnego początku,
ani nie będzie ostatecznego końca. 
Znajdujemy się pośrodku.
Egzystencja nie jest stworzeniem, 
ale twórczością". 

(Osho) 



*


to nie wiatr
uprząta
trociny przeszłości
to nie wiatr
gna chmury po niebie
to nie wiatr
wzburza fale oceanu

*


dzwonki i liście poruszają się
chociaż nie ma wiatru -
o zmroku kamienie
wychodzą na przechadzkę
śladami ludzkich stóp
spojrzeniem 
zszywam ramy rzeczywistości
 obserwuję
powietrze pełne jest szeptów
i koronkowych słów
czas przędzony jak jedwab
cofa wskazówki zegara, czuję
wonną majową tkaninę

widzę jak płyną lata
i białe żaglowce chmur
chociaż nie ma wiatru

senne drzewa przymykają oczy
stół w ogrodzie przykryty
surowym płótnem ecru
szepty milkną, wiem
gdzieś ktoś się uśmiecha
ktoś się wita, żegna na zawsze
ktoś zapala papierosa
w oczekiwaniu na cud
ktoś gasi papierosa
i na nic już nie czeka -
płyną rzeki, płyną słowa, płyną wieki
wszystko w tym samym czasie
gdy ja piszę
a dzwonki i liście poruszają się
chociaż nie ma wiatru



"To, co chcemy ocalić, 
na pewno umrze, 
a to, co będzie istnieć wiecznie, 
będzie istnieć bez naszego wysiłku". 

(Osho) 

Za siedmioma

Za siedmioma lasami, za siedmoma górami...
jest kolejnych siedem lasów, gór i rzek.
Podróż jest daleka, mogą się przydać siedmiomilowe buty.
Wielkimi krokami przekroczymy przestrzeń.
Siedem dni tygodnia, siedem lat chudych i siedem tłustych.
Miniemy czas.
Zanim ujrzymy siedem cudów świata, 
możemy poznać miejsca od siedmiu boleści,
możemy też zostać zamknięci na siedem spustów.
A kiedy je wszystkie pootwieramy, okaże się
że wyjście było gdzieś z drugiej strony.
Otwarte.

A i trawa była miękka, bardziej zielona.
Nic nie kaleczyło stóp. Można było iść boso.



Właściwie to nigdzie nie trzeba było iść, bo wszystko było tutaj.
W tym pierwszym lesie, na tej pierwszej polanie, pod tą górą, wszystkie cuda świata.

Przybywamy do miejsca, z którego wyruszyliśmy.
Ci sami, ale jednak nie tacy sami.
Bo nawet tę samą piosenkę za każdym razem nucimy
trochę inaczej.

Patrzę, jak płyną chmury. Chmury patrzą, jak płynę ja.
Zrzucam zimową sierść.
Nucę te moje piosenki. Poznaję nowe.
Uwalniam, co chce być uwolnione.
Rosnę. Równoważę w sobie cienie i blaski,
słońca i księżyce, góry i doliny.

Sadzę kwiaty. Jem kwiaty.


Kwitnę. Jak ongiś, jak w młodości, 
choć już z całą dojrzałością przeżytych śmierci i narodzin.

Ogień płonie gdzieś głębiej.
Woda drąży podskórne korytarze. 
Powietrze w oddechu spokojnieje.
Ziemia miarowo przesypuje czas życia
w nieodwracalnej klepsydrze zdarzeń.