A sprzyjają temu długie wieczory,
zapachy zamknięte w słoiczkach i buteleczkach,
wysuszone bukiety letnich kwiatów
i moje zamiłowanie do pachnących dymków.
Pamiętam jakby to było wczoraj.
Ten pierwszy raz.
Był początek lat osiemdziesiątych.
Właśnie wróciłam z Urugwaju, a kolega - z Indii. Maciek.
Byliśmy wtedy nastolatkami. Wymienialiśmy się znaczkami,
głupotami i wspomnieniami.
Wchodzę kiedyś do jego domu, a tam... zniewalający zapach.
- Co to, Maciek, co tak obłędnie pachnie??
- Kadzidełko - odparł jak gdyby nigdy nic.
No tak - to, co w Indiach było na porządku dziennym,
w Polsce było czymś niezwykłym, nowym i nieznanym.
Od tamtego czasu przepadłam.
To był zapach, który zauroczył mnie, oczarował,
owionął mgiełką subtelnego odczucia czegoś znajomego,
choć niezmiernie odległego,
gdzieś pod drugim dnem czasu minionych wcieleń...
Wyszłam od Maćka z podarowanym pudełeczkiem kadzideł
i jestem im wierna do dziś.
Za jakiś czas Maciek znowu pojechał do Indii,
straciliśmy kontakt,
a tamtego zapachu pierwszego kadzidła nigdy więcej nie spotkałam...
i tęsknię za nim, i mam nadzieję, że gdzieś się jeszcze kiedyś odnajdziemy.
Gdy mieszkałam w Andaluzji, niedaleko Stupy buddyjskiej,
o której obszernie pisałam
tu
miałam pod ręką kadzidła tybetańskie sprzedawane w wielkiej rozmaitości
w sklepiku przy Stupie.
Przyglądałam się im i dociekałam, jak są zrobione.
Szukałam informacji w internecie, ale jest ich nie za wiele.
W końcu udało mi się ustalić, że bazą jest kora,
do której dodaje się aromatyczne i lecznicze rośliny.
Do tego żywica, która zlepia wszystkie składniki.
Przy samodzielnym robieniu kadzidła w formie długich patyczków
trzeba zwrócić uwagę na trzy sprawy:
po wysuszeniu kadzidło nie może się łamać ani wyginać,
nie może gasnąć i ma pięknie pachnieć.
I mimo że zapach bywa często kwestią drugorzędną,
a na pierwszy plan wychodzi wydobycie ducha rośliny,
intencja, aby zechciał podzielić się z nami swoją uzdrowicielską,
oczyszczającą lub ochronną mocą,
to jednak ja akurat lubię, jak dodatkowo zapach jest intensywny,
znaczący, penetrujący.
Przy pierwszej próbie udało mi się popełnić wszystkie cztery błędy :D
Jedne kadzidła były za kruche, inne powyginały się fantazyjnie,
aromat był słaby, rozmyty,
no i wszystkie notorycznie gasły.
Ale z każdą następną porcją było już coraz lepiej.
W końcu, metodą prób i błędów, learning by doing, wypracowałam własny przepis.
Bazą jest mielona kora eukaliptusa lub sosny.
Żeby dobrze się żarzyły - dodaję sproszkowany placek krowi.
Pomyślałam, że skoro tak świetnie pali się w agnihotrze,
to zapewne sprawdzi się i w kadzidle. Nie pomyliłam się.
Główna nuta zapachowa to zmielony cynamon, kardamon i goździki.
Dodaję również wysuszone skórki pomarańczy, lawendę,
czasami igły sosnowe.
I liście laurowe.
Wzmacniam naturalnymi olejkami zapachowymi,
choć nie jest to niezbędne.
Jeśli się na to decydujemy, musimy mieć pewność,
że olejki są naturalne, w żadnym wypadku syntetyczne.
Ideą przewodnią robienia kadzideł jest to,
aby właśnie mieć pewność, że wszystkie składniki,
których użyliśmy, pochodzą z natury, od roślin.
Jako spoiwa używam żywicy olibanum, która ma właściwości
odświeżające, lecznicze i oczyszczające
i odrobiny gumy guar,
którą pozyskuje się z bielma ziaren rośliny Cyamopsis -
bardzo dobrze zagęszcza i zlepia.
Można też zlepiać miodem albo czerwonym winem.
Wszystkie składniki w formie sproszkowanej należy ze sobą połączyć
z odrobiną wody.
Lepię kulkę.
Na płaskim, dużym talerzu wysypuję trochę cynamonu pomieszanego z korą
do obtoczenia kadzidełka w końcowej fazie lepienia.
do obtoczenia kadzidełka w końcowej fazie lepienia.
Od kulki odrywam małe kawałeczki i formuję ruloniki.
Powoli, spokojnie, medytacyjnie.
Powoli, spokojnie, medytacyjnie.
Efekt końcowy jest taki:
Jest koniec listopada, ale lawenda nadal mi kwitnie.
Zatem te jesienne kadzidła są w połowie lawendowe,
a w połowie (druga kulka) waniliowe.
Gotowe patyczki pozostawiam na kilka dni do wyschnięcia.
Można też dodać kolendrę, anyż, gałkę muszkatołową, szałwię,
jałowiec, mirrę, albo swoje rośliny mocy, gdy chcemy zrobić
kadzidła do zadań specjalnych.
Wszystko wedle uznania i potrzeb.
Niektóre liście lub kwiaty mają bardzo delikatny zapach
albo nie pachną wcale, a dopiero podczas spalania uwalniają
mocny aromat i swoje lecznicze właściwości.
Do następnych kadzideł czekają już bukiety dziurawca i krwawnika.
Suszy się kolejna porcja ruty.
A gdy zapach głaszcze już ciało i kołysze duszę, lubię usiąść
i wpatrywać się w dym.
Dym - Humo jest dla mnie absolutnie magiczną istotą,
tajemniczą, taneczną, zwiewną i nieuchwytną.
Mogę mu powierzyć swoje intencje, modlitwy i wdzięczności,
bo wiem, że zaniesie je tam, gdzie trzeba.