Kto towarzyszy mi w ceremoniach jesiennej codzienności,
w obrzędach "zwykłego" dnia?
Są dwie żaby, które, jak podejrzałam, mieszkają w moim ogrodzie,
gdzieś pod bujnie rozrośniętą szałwią, obok ruty i lawendy.
Są jaszczurki, słoneczne istoty, które wyciąga z kryjówek
w szczelinach kamiennych murków
najmniejszy choćby promień ciepła.
Odwiedzają mnie czasami jeże, wędrując po ganku,
Są sowy.
Siedzą w kieszeni nocy, a ich bezszelestny lot
ma moc pogłębiania ciszy.
Gdy pohukują - wpadam w rezonans
z pramądrością, z praźrodłem, z praciemnością,
z której nieustannie odradza się życie.
Bo każde życie poczyna się w ciemności -
w łonie Matki Ziemi - pod powierzchnią,
w łonie Matki Ziemi - pod powierzchnią,
w łonie Matki Kobiety - w gawrze jej ciała.
I w tę ciemność wnika iskra Ducha.
Są też wrony, gawrony, sroki.
Duże, głośne, sprytne, błyszczące.
Nucę im czasami słowa wiersza Adama Zagajewskiego:
"wrony gawrony zbierają się wieczorem na ściernisku
ciemne towarzystwo przesuwa się wolno w stronę lasu
od zachodu płyną fioletowe chmury
wrony gawrony czyszczą gładzą swoje indiańskie pióra".
I malutkie rudziki, sikorki, kowaliki.
Dzięcioł stuk - puk.
A na pole czasem przychodzą sarny.
Na ołtarzu mijającego czasu są też ze mną inne byty:
klucze, pióra, dzwonki, kamienie, patyki,
Klucze otwierają pewne przestrzenie w drzwiach codzienności.
Równoległe. Czasem skośne, albo odwrócone do góry nogami.
Gdy słychać dzwonki - to jest dobry kierunek.
Pióra unoszące się lekko w powietrzu pokazują
którędy podążać, by uniknąć pułapek.
Kamienie wytyczają krąg, otaczają sferę sacrum.
Patyki podtrzymują ogień promieniując ciepłem, radością, blaskiem.
Szpulki ze sznurkami, wełną, wstążkami;
koraliki, kuleczki z gliny, nasiona, ziarenka -
w nich zaklęta magia inspiracji, kolorów, pomysłów,
Dzbanki, misy, kociołki, garnki - a wewnątrz pusta przestrzeń.
Czym ją wypełnię? Co ugoszczą?
Wodę cenną jak życie, owoce, ziarna, zioła, grzyby.
Kończy się list-opad.
Silne wiatry pomagają mu zrywać ostatnie liście z drzew.
Na gałęziach kołyszą się zasuszone owoce tarniny.
Jest mgliście, pochmurno, wilgotno.
Jest tak listopadowo, że już bardziej być nie może.
To dobrze, to znaczy, że wszystko jest na swoim miejscu.
To dobrze, to znaczy, że wszystko jest na swoim miejscu.
Dwie trzecie jesieni za nami, na okolicznych szczytach bieli się dumnie
pierwszy śnieg.
w ciemności czasu i przestrzeni
tli się jedynie wewnętrzny ogień
między duszą a ciałem -
tam możesz go poczuć
jesień rozgościła się na dobre
w moim listopadzie
i coraz wcześniej zaciąga
cichego zmroku zasłony
snuje mgły po polach
liście pogania ostatnie
smętnie zawodzi, opowiada:
tyle dróg trzeba jeszcze pozamiatać
tyle chmur rozpędzić
na cztery strony świata
tyle smutków pozaplatać
nagie konary, puste drogi
wczesny mrok, brak cieni
przenikliwy wiatr
wczesny mrok, brak cieni
przenikliwy wiatr
chochoły jęczą, czas zwalnia
natura zwija się w sobie
radość śpi
natura zwija się w sobie
radość śpi
w ciemności czasu i przestrzeni
tli się jedynie wewnętrzny ogień
między duszą a ciałem -
tam możesz go poczuć
tak... jesień rozgościła się na dobre
w moim listopadzie
w moim listopadzie
* * *
tędy od dawna nikt nie szedł
może tylko stracony czas
słychać jak kornik
skrobie swoje ścieżki
za ósmym drzewem stuka dzięcioł
na którejś gałęzi rozmawiam
z królową sów
słychać jak kornik
skrobie swoje ścieżki
za ósmym drzewem stuka dzięcioł
na którejś gałęzi rozmawiam
z królową sów
patrzymy w oczy jesieni
czule głaszczemy swoje pióra
to rozmowa bez słów
to rozmowa bez słów
wiatr wzdycha
cisza wychodzi z dziupli
niczym senny duch
niczym senny duch
jest późna jesień, ale ja widzę już
obraz przyszłych kwiatów
zarys kolejnej wiosny
zarys kolejnej wiosny
rozsuwam błonę czasu
i budzę się ze snu
ostatnie co słyszę
to szelest suchych liści
w kierunku nieba
i budzę się ze snu
ostatnie co słyszę
to szelest suchych liści
w kierunku nieba