Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Dwie trzecie

Kto towarzyszy mi w ceremoniach jesiennej codzienności,
w obrzędach "zwykłego" dnia?
Są dwie żaby, które, jak podejrzałam, mieszkają w moim ogrodzie,
gdzieś pod bujnie rozrośniętą szałwią, obok ruty i lawendy.
Są jaszczurki, słoneczne istoty, które wyciąga z kryjówek
w szczelinach kamiennych murków
najmniejszy choćby promień ciepła.
Odwiedzają mnie czasami jeże, wędrując po ganku,
zaglądając między pniaki, miotły i patyki.
Jeszcze jest dość ciepło, jeszcze nie śpią.


Są sowy. 
Siedzą w kieszeni nocy, a ich bezszelestny lot
ma moc pogłębiania ciszy. 
Gdy pohukują - wpadam w rezonans
z pramądrością, z praźrodłem, z praciemnością,
z której nieustannie odradza się życie.
Bo każde życie poczyna się w ciemności - 
w łonie Matki Ziemi - pod powierzchnią,
w łonie Matki Kobiety - w gawrze jej ciała.
I w tę ciemność wnika iskra Ducha.

Są też wrony, gawrony, sroki.
Duże, głośne, sprytne, błyszczące.
Nucę im czasami słowa wiersza Adama Zagajewskiego:
"wrony gawrony zbierają się wieczorem na ściernisku
ciemne towarzystwo przesuwa się wolno w stronę lasu
od zachodu płyną fioletowe chmury
wrony gawrony czyszczą gładzą swoje indiańskie pióra".

I malutkie rudziki, sikorki, kowaliki.
Dzięcioł stuk - puk.
A na pole czasem przychodzą sarny.

Na ołtarzu mijającego czasu są też ze mną inne byty:
klucze, pióra, dzwonki, kamienie, patyki,
szpulki, wstążki, kociołki, koraliki.



Klucze otwierają pewne przestrzenie w drzwiach codzienności.
Równoległe. Czasem skośne, albo odwrócone do góry nogami.
Gdy słychać dzwonki - to jest dobry kierunek.
Pióra unoszące się lekko w powietrzu pokazują
którędy podążać, by uniknąć pułapek.
Kamienie wytyczają krąg, otaczają sferę sacrum.
Patyki podtrzymują ogień promieniując ciepłem, radością, blaskiem.
Szpulki ze sznurkami, wełną, wstążkami;
koraliki, kuleczki z gliny, nasiona, ziarenka -
w nich zaklęta magia inspiracji, kolorów, pomysłów,
które czekają na to, aby je wydobyć i zmaterializować.


Dzbanki, misy, kociołki, garnki - a wewnątrz pusta przestrzeń.
Czym ją wypełnię? Co ugoszczą?
Wodę cenną jak życie, owoce, ziarna, zioła, grzyby.


Kończy się list-opad. 
Silne wiatry pomagają mu zrywać ostatnie liście z drzew. 
Na gałęziach kołyszą się zasuszone owoce tarniny.
Jest mgliście, pochmurno, wilgotno.
Jest tak listopadowo, że już bardziej być nie może.


To dobrze, to znaczy, że wszystko jest na swoim miejscu.
Dwie trzecie jesieni za nami, na okolicznych szczytach bieli się dumnie
pierwszy śnieg.



jesień rozgościła się na dobre
w moim listopadzie
i coraz wcześniej zaciąga
cichego zmroku zasłony
snuje mgły po polach
liście pogania ostatnie
smętnie zawodzi, opowiada:
tyle dróg trzeba jeszcze pozamiatać
tyle chmur rozpędzić
na cztery strony świata
tyle smutków pozaplatać
w tkaninę ludzkich serc



nagie konary, puste drogi
wczesny mrok, brak cieni
przenikliwy wiatr

chochoły jęczą, czas zwalnia
natura zwija się w sobie
radość śpi

w ciemności czasu i przestrzeni
tli się jedynie wewnętrzny ogień
między duszą a ciałem -

tam możesz go poczuć


tak... jesień rozgościła się na dobre
w moim listopadzie

* * *

tędy od dawna nikt nie szedł
może tylko stracony czas
słychać jak kornik
skrobie swoje ścieżki
za ósmym drzewem stuka dzięcioł
na którejś gałęzi rozmawiam
z królową sów
patrzymy w oczy jesieni
czule głaszczemy swoje pióra
to rozmowa bez słów


wiatr wzdycha
cisza wychodzi z dziupli
niczym senny duch
jest późna jesień, ale ja widzę już
obraz przyszłych kwiatów
zarys kolejnej wiosny

rozsuwam błonę czasu
i budzę się ze snu
ostatnie co słyszę
to szelest suchych liści
w kierunku nieba