Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Kotwice równowagi ⚓

Każdy ma swoje okno czasowe
i może je wykorzystać
zgodnie z tym, kim jest
i kim się staje.
Codziennie na nowo można ustawić
sposób postrzegania wydarzeń.
Samoświadomie.
Jak wybieram się czuć?


Gdy czuję się w równowadze,
zakotwiczam w sobie ten stan.
Przywołuję go potem,
gdy komuś lub czemuś nieopatrznie pozwolę 
rozhuśtać moje wewnętrzne wahadło.

Zatem tworzę sobie kotwice.
Kotwica może być duża
albo całkiem malutka.
⚓ 


Całe wnętrze mojego domu jest tak zaprojektowane, 
aby wspierać mój stan równowagi.
Każdy obraz, każda ozdoba, poduszka, świeca,
lustro (nawet ramy są ważne),
lampy, wzór dywanu, meble -
każdy szczegół działa nieustannie ku mnie,
a nie przeciw.
Dywany, zasłony w oknach, pościel, ubrania -
to wszystko najbardziej wspiera,
gdy jest z naturalnych włókien.
Żadnych syntetyków.
Porządek. 
Nieobecność rzeczy, które "jeszcze kiedyś może się przydadzą".
I czyste, lśniące szyby w oknach.
Cały mój dom jest dla mnie sprzymierzeńcem.


Jeśli nie ma się komfortu
w postaci całego domu czy mieszkania,
można taką oazę zrobić w swoim pokoju.
Jeśli nie ma nawet tego -
wydzielić choćby swój osobisty kącik.

Innym sposobem są zdjęcia.
Małe kotwice.
Gdy jestem w miejscu, gdzie czuję
przepływ równowagi w sobie -
plaża, las, łąka, góry, nawet
ulubiona kawiarenka w mieście - robię zdjęcie.
Dobrze sobie takie zdjęcia wydrukować,
żeby nie oglądać ich z ekranów.


Te konkretne zdjęcia, które przywołują
poczucie dobrostanu i wygody - kotwice.
I gdy nastaje taka potrzeba,
sięgamy po te zdjęcia,
a duch tamtej chwili 
od razu na nas spłynie.


W taką fotografię wkomponowane są
dobre energie tamtych momentów i miejsc -
są one tam zatrzymane siłą twojej intencji 
i teraz mogą się tobą zaopiekować.
Na zawołanie wypłyną
niczym dżin z butelki.
Tylko zawołaj!
Tylko sięgnij po nie świadomie,
przywołaj ten stan do tu i teraz.
To są zdjęcia mocy.


Inne małe kotwice ⚓ 
to kamyk, który, czujesz, chce z tobą pójść.
Muszla, szyszka, patyk.
Napar z ulubionych ziół.


Gorąca czekolada. Kakao.
Bransoletka lub wisiorek.
Bęben.



Bezy samodzielnie zrobione,
które tak wybornie smakowały 😁


Stwórz własne kotwice w czasie,
gdy jest w tobie
duch równowagi.


Coś, co przywoła te motyle w brzuchu,
ten uśmiech, słodycz, wzruszenie,
to coś bardzo twojego i niepowtarzalnego
co czułeś, gdy byłeś szczęśliwy.


To znakomici pomocnicy, którzy są blisko, wokół,
zawsze na wyciągnięcie ręki -
aż stan równowagi i harmonii
sam stanie się kotwicą
dla całego wydarzania się życia.


A póki co - bęben, kamyk lub
mój własny uśmiech z przeszłości
są jak dobre duchy, które stoją przy mnie
i tylko czekają na przywołanie.

Lubię je, cieszę się nimi i jestem wdzięczna.


⚓ 

Inne linie mojego życia

 zwane równoległymi. 
Wpadam w nie znienacka
zupełnie nieświadoma faktu,
że oto przez chwilę znalazłam się w innej
rzeczywistości.


Kiedyś zdarzyło mi się chyba przez godzinę
szukać samochodu. 
Nie było go w miejscu gdzie,
jak mi się zdawało, zostawiłam go pół godziny wcześniej. 
W końcu objawił się tam nagle
jakby nigdy nic.
Przecierałam oczy ze zdumienia, stresu i zmęczenia,
bo przecież tam właśnie go szukałam tyle czasu
i nie było go.
Pustego miejsca też nie było.
Stał tam inny samochód.
Hmmm...


Innym razem w doskonale znanym mi miejscu
odkryłam nową ciastkarnię.
Nowoczesna, przestronna, jasno oświetlona.
Przez jakiś czas nie było mnie w tamtej okolicy,
więc pomyślałam, że po prostu 
pojawiła się tam ta nowa cukiernia.
Wewnątrz były dwie ekspedientki,
dużo ciastek i ja.
Kupiłam jedno i wyszłam.
Wieczorem zjadłam je, popijając dobrą herbatą.
Było bardzo smaczne.
I nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego,
gdyby nie to, że za kilka dni odkryłam,
że ta ciastkarnia nie istnieje.
Chodziłam w tamtym miejscu w tę i we w tę,
szukając jej na wszelkie możliwe sposoby.
Nie znalazłam.



Ostatnio będąc w górach
przejechałam przez piękne widokowo,
mocno ośnieżone miejsce.
Stały zaparkowane ze trzy samochody i było trochę ludzi.
Niektórzy przechylali się przez barierki
i spoglądali w dół, podziwiając niesamowite widoki.
Pomyślałam, że zatrzymam się tam wracając
i zrobię parę zdjęć.
W drodze powrotnej zjeździłam tamtą okolicę
kilka razy zawracając, by ponownie przejechać
przez te same miejsca, poszukując tamtego.
Dobrze pamiętałam, jak wyglądało.
Poza tym jest tam tylko jedna droga,
górska serpentyna bez żadnej możliwości
zjechania gdzieś w bok.
Ale tamtego miejsca nigdzie już nie znalazłam.


Dosłownie kilka dni temu
jechałam samochodem drogą,
którą jeżdżę bardzo często.
Było po deszczu, na wzniesieniu dodałam gazu,
samochodem zarzuciło tak,
że omal nie straciłam panowania nad kierownicą.
Po prawej stronie było spore urwisko
i to w tamtym kierunku przechylił się samochód.
Gdy odzyskaliśmy równowagę,
odetchnęłam z ulgą,
bo przyznam, nogi mi zmiękły.
Za kilka dni, jadąc w tym samym miejscu
zaczęłam się zastanawiać, gdzie mną wtedy
tak zarzuciło, bo zdałam sobie sprawę,
że droga, owszem, jest jak zwykle, jest wzniesienie,
ale urwiska z boku nie ma.
Jest tam równy teren.
I zawsze taki był.


W tych chwilach, gdy to wszystko się wydarza,
nie mam świadomości, że nagle coś jest inaczej
w miejscach, które dobrze znam.
Wszystko wydaje mi się normalnie.
Dopiero gdy pojawiam się tam
następnym razem to odkrywam,
że teraz jest tak jak zawsze,
a ostatnio tak nie było.
I gdzie jest to, co widziałam ostatnio?

Efekt jest taki, że mam teraz w pamięci
te same miejsca w dwóch różnych wersjach,
z których jedna wciąż istnieje,
a druga nie.

Mam nadzieję, że nie zwariowałam 😂

Ale to mi pokazuje, już wręcz namacalnie,
że są wokół mnie różne inne warianty
na wyciągnięcie ręki.
Pojawiam się tam jak ptak,
który przez chwilę siedzi na gałęzi,
a potem odlatuje.
Patrzysz - jest, patrzysz - nie ma go.




Znienacka wpadam w inną opcję,
bliźniaczo podobną,
która potem znika z tej przestrzeni.
Albo to ja znikam z tamtej.
Jakbym znikła całkiem,
to już wiecie, gdzie jestem 😉

Może to właśnie dzieje się z tymi wszystkimi ludźmi,
którzy znikają z tej Ziemi
i nigdy nie zostają przez rodziny odnalezieni?

Ciekawe i fascynujące.

Wpadać w linie równoległe i wypadać, ok., 
rozumiem, że to może być możliwe.
Ale żeby przynieść ciastko
z cukierni istniejącej w innej przestrzeni i je zjeść... 😐


W Hiszpanii też jest zima

 Hiszpania jest zwykle kojarzona 
z nieustającym ciepłem.
Zatem teraz w nieco innej odsłonie.


Ponieważ w doliny śnieg zagląda nieczęsto,
zatem wybrałam się w okoliczne góry,
by tam zakosztować trochę zimy,
która byłaby nieco bardziej zimowa.
Poprzez te góry, które widzę z okien mojego domu,
a potem trochę wyżej.




Ładne są te biało - zielone krajobrazy.



Wspinałam się górskimi serpentynami coraz wyżej i wyżej.




Po drodze zatrzymywałam się,
podziwiałam, zachwycałam, robiłam zdjęcia.
I jechałam dalej.


Robiło się coraz zimniej, coraz bielej,
coraz bardziej zimowo.




Gdy ruszałam na spacer, jeszcze było słonecznie,
a gdy wracałam, pogoda zmieniała się w oczach
i przedpołudniowe słońce ustępowało 
pod naporem ciemnych chmur,
które niosły ze sobą więcej śniegu.




W takiej sytuacji lepiej już powoli wracać,
bo gdy sypnie, robi się ślisko i niebezpiecznie.



Trochę zmarzłam, ale było pięknie.

A gdy zajechałam pod dom, czekała na mnie niespodzianka😁


Kolejna jesień, kolejny rok za horyzontem zdarzeń

Kilkanaście dni temu, 
w ostatni tegoroczny jesienny dzień
długo wpatrywałam się w wody oceanu. 



Morze Kantabryjskie to przybrzeżne morze
Oceanu Atlantyckiego.
Jest częścią Zatoki Biskajskiej,
która znana jest wśród marynarzy
ze swojego trudnego charakteru -
jej wody bywają mocno wzburzone,
wiatry silne i porwiste, a fale potężne.
Czasami trudno złapać pion.

Ale tego ostatniego jesiennego dnia
było 12 stopni, wiatr nie powalał,
a chmury malowniczo snuły się po niebie
to odsłaniając nieco błękitu, 
to strasząc ulewą,
w zależności od tego, w którą stronę się spojrzało.



Na pożegnaniu jesieni były obecne
wszystkie żywioły -
słabiutki słoneczny ogień
w swoim najniższym położeniu,
rozwichrzone powietrze, falująca woda oceanu
i ziemiopiasek.
No i ja.



Wspólnie pomachaliśmy jesieni na pożegnanie
długo patrząc jak znikała powoli
za horyzontem, trochę się ociągając,
ocierając łzy z liściastych oczu,
zapadając się
w nieodwracalną przeszłość.
Szszszsz.... zaszumiała, zamiatając za sobą
złotoszarym ogonem pełnym nostalgii.
Lubię jesień, więc pożegnanie 
było sentymentalne.
(Zawsze wolę żegnać zimę.
Jakoś wtedy wcale nie jest mi smutno).



A teraz zima...
I kolejny rok spadł z kalendarza
jak perła ze sznura.

Nie szkodzi... 
Lata mijają, a ja snuję się po miejscach ulubionych
i to się, na razie, nie zmienia.




Mam różne sekretne święta mojego serca,
a zmiana pór roku jest jednym z nich.

W zimie dobre jest to,
że po niej przychodzi wiosna...