Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Łyżkę ziemi


Clarissa Pinkola Estés w "Biegnącej z wilkami" przypomina nam, kobietom,
jak żyć autentycznie, prawdziwie, naturalnie, dziko.
Radzi, żeby nie dać się oswoić. 
Żeby kucać, węszyć, skakać, chodzić boso.
Żeby "wsłuchiwać się w nocny śpiew gór i lasów"
i "zbierać małe kawałki żywicy, by przymocować piórka do drzew 
i wskazać drogę".
Podpowiada, że "trzeba pozwolić, aby to wewnętrzne cykle dyktowały rytm
przypływów i odpływów życia, a nie żadne obce siły".
I że "trzeba kierować się wewnętrznym głosem, wewnętrznym wzrokiem,
wewnętrzną istotą. Iść za nią. Ona wie, co robić".



Zaglądać w zakamarki, pod stoły, pod kapelusze, w rękawiczki;
rozgrzebywać ziemię, wchodzić w atłas nocy, bo
"co można zobaczyć w ciemności,
niekoniecznie jest widoczne w świetle dnia".


A potem, dla równowagi, łapać promienie, otulić się blaskiem, chłonąć światło.
"Dotykaj plam słońca na ścianach, podłogach, drzwiach -
plecami, stopą, dłońmi. Opieraj się o te złote kształty i odpoczywaj.
Poczujesz, że wspomagają twoją duszę".

"Podejdź do starych, zniszczonych wiatrem i deszczem drzwi
i zapukaj w nie.
Wejdź do jaskini na wysokiej górze.
Wpełznij przez okienko snu.
Przesiej piach na pustyni i zobacz, co znajdziesz.
Idź zbierać kości".




Odkrywać nowe receptury na to, co trapi i boli -
mikstury swoje własne, niepowtarzalne.
Ale i korzystać ze starej wiedzy i mądrości przodkiń
wiecznie żywych w pamięci komórek naszych ciał. 

"W pobliżu miejsca, gdzie dorastałam,
w leśnej chacie żyła pewna stara kobieta,
która codziennie zjadała łyżkę ziemi.
Mawiała, że to odgania smutki i zgryzoty".




Przechodzić samą siebie. I wracać.
I z każdym powrotem być o jeden zacios w sobie głębiej,
o niebo dalej.
"Można w przenośni powiedzieć, że kobieta i w górę, i w dół
przechodzi przez otwory w kościach własnej miednicy,
wielokrotnie i na różne sposoby,
a za każdym razem jest to okazja do zdobycia nowej wiedzy.
Ten proces trwa przez całe jej życie".



Cieszyć się. Dawać innym powody do radości.
I z radością tasować nuty codzienności, nie przeciągać strun,
nie fałszować, trafiać w punkt.
"Radość jest krwią życia,
pożywieniem dla ducha i duszy.
Kobieta czuje radość, kiedy po raz pierwszy udaje jej się
uderzyć we właściwą nutę, al punto.
To niewiarygodne uczucie".

Być jeszcze bliżej ziemi, częściej leżeć z nosem w trawie,
falować z wiatrem przemian, zapadania się i wznoszenia,
oddalania się, nieuchronnego przemijania.
A potem, trzymając w dłoniach pióra,
czując ducha ptaków
wznosić się o własnych eterycznych skrzydłach
w poszukiwaniu tego, co nie dotyka ziemi.
"Psychika i dusza kobiety ma swoje cykle, swoje pory roku:
czas działania i czas samotności,
biegu i znieruchomienia, zaangażowania i rezerwy,
poszukiwania i spoczynku, tworzenia i wykluwania,
aktywności w świecie i powrotu do duchowego odosobnienia.
Jeśli żyjemy według cykli i zmieniających się pór -
one żyją w nas, potrafią ukoić, roztańczyć,
poruszyć do głębi i dodać otuchy; uczą nas żyć tak,
jak żyją zwierzęta".


Wyrabiać własnoręcznie swój świat, jak ciasto.
Niech będzie pulchny, niech rośnie.
Niech będzie schronieniem, gdy trzeba, matecznikiem zawsze bezpiecznym,
szczególnie wtedy, gdy, zziajane, wracamy na czterech łapach.
"Dzika Kobieta od wieków chodzi za ludzkimi kobietami.
Dostrzegamy ją kątem oka, lecz po chwili znika.
A ilekroć spojrzymy na rzucany przez siebie cień,
tylekroć widzimy nie dwunogą ludzką postać,
ale wdzięczne czteronogie kształty dzikich, wolnych istot.

Czy jako dziewczęta, czy jako dojrzałe kobiety -
zaczynamy poszukiwania dzikości, ponieważ kiedyś,
w połowie jakiegoś twórczego wysiłku poczułyśmy obecność
dzikiej, wspierającej mocy.
Może trafimy na jej ślady we śnie, na świeżym śniegu.
Tu i tam zauważymy połamane gałązki, potrącone kamyki
i od razu wiemy, że coś niezwykłego przecięło nam drogę.
Noc po nocy rodzimy się i odradzamy
z tego samego dzikiego snu, wracając do światła dnia
z szorstką jeszcze sierścią, wilgotną ziemią na stopach,
z włosami pachnącymi oceanem, lasem lub dymem z ogniska.
Budujemy swoją macierzystą krainę,
rozciągamy tę wysepkę powoli, stopniowo, coraz szerszymi kręgami.
Ten świat zrobiony jest z naszych żywotów,
z naszych krzyków, śmiechu, z naszych kości".

Kopać, brudzić się, docierać głęboko, pić korzeniami.



W głębinach są źródła, które nigdy nie wysychają.
Nie wszystkie podziemne rzeki wypływają na powierzchnię,
nie wszystkie płyną do morza.
Są takie, które spływają wprost do jądra Ziemi. 
Gdzieś tam jest to miejsce, gdzie nie-wiasta (ta, która nie wie)
przemienia się w wiedź-mę (tę, która wiedzę ma, tę, która wie).
To miejsce wchłania czas.
To miejsce jest w nas.
Zostaje lśniąca perła w otchłani bez dna.
Sięgam po nią.

"Jest w nas La Que Sabe - Ta, Która Wie.
Jeśli ma nastąpić wewnętrzna przemiana, to każda kobieta
musi jej dokonać na własną rękę".



"By żyć jak najbliżej uświęconej dzikości,
kobieta musi wyżej podnosić głowę, rozglądać się, węszyć,
więcej tworzyć, bardziej się "brudzić", mieć więcej samotności,
więcej towarzystwa kobiet, więcej kontaktu z naturą,
więcej ognia, więcej ducha;
więcej siać, więcej się zajmować swymi korzeniami,
mieć więcej dobroci dla mężczyzn, więcej poezji, bajek i faktów,
dłuższych wypraw w dziką kobiecość.
Więcej skowytu i niepokorności.
A zwłaszcza więcej canto hondo - pieśni z głębi duszy.
Czas wytrzepać swą zwierzęcą skórę,
na nowo wydeptać stare ścieżki,
umocnić swą instynktowną wiedzę".


*  *  *


"Spod znaku puszczy twe ciało,
brzęczą twoje czerwone korale,
bransoletki z krętego złota
i ciemny kajman wypływa
z nurtów twoich oczu".
(Nicolás Guillén)




o świcie
gwiazdy zapadają w sen
po nieprzespanej nocy
a ja przecieram oczy
i wychodzę z mojej jaskini
ulepionej z gliny
wysuszonej na wietrze

resztki snu odciskają ślady
w odwrotnym kierunku
niż niesie mnie smuga poranka

wzdłuż drogi zostawiam znaki
sobie tylko wiadome
choć czuję, że nie będą potrzebne
bo nie powrócę już tu
na tę stronę

zaklinam cztery wiatry
by rozdzwoniły bransoletki
wokół kostek u moich stóp
niech ten dźwięk doda mi odwagi
podczas gdy
przemieszczam się 
pośród gór, pośród starych skał
niczym echo dawnej pieśni

szykuję się do skoku
na głęboką wodę
mocniej związuję chustę
wokół bioder
węzeł włosów na karku
przetykam błękitną wstążką
zesłaną przez dziwny splot chmur

jeszcze tylko korale
ze słodkich leśnych jagód
lśniących i soczystych
soczystych i lśniących
żeby nakarmić otwarte ramiona
podczas długiej podróży 
za horyzont świata
który zawsze się oddala

oto moja Szambala
z modlitwy, wosku i piór