pośród nieskończoności
siedzę u stóp wielkiego Być Może
plecami oparta o wieczność
jest silny wiatr, tasuje wydarzenia
oddycham głęboko
spokojna o niewiadomą życia
rzucam kamień
i słyszę upadek
wieków
podnoszę kamień
i słyszę stwarzanie
światów
ktoś się bawi
tym wszystkim
głośno się śmieje
a ja
wolałabym go nie znać
cierpliwie wróżę z kamieni
kości zostały rzucone
krew wsiąkła w ziemię
ale ja
nie jestem z krwi i kości
jestem z eteru
nietykalna jak miłość
jestem ze Świadomości
ktoś się śmieje coraz głośniej
to szatniarz ryczy ze śmiechu
bo wciąż jest
niekończąca się kolejka
po odbiór ziemskich ciał
z galaktycznej szatni
to jeszcze trochę potrwa - myślę
patrząc oczami nieskończoności
ale
nic nie jest wieczne - mówi wieczność -
ani ten szatniarz, ani ta szatnia
budzę się, wreszcie się budzę
po eonach uśpień, snów i majaczeń
i uśmiecham się z ulgą
do wielkiego Być Może
bo przypomniało mi się nagle, że
śmieje się ten
kto się śmieje
ostatni