Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Sen nocy zimowej

 pośród nieskończoności
siedzę u stóp wielkiego Być Może
plecami oparta o wieczność

 jest silny wiatr, tasuje wydarzenia
oddycham głęboko
spokojna o niewiadomą życia 

rzucam kamień
i słyszę upadek
wieków

podnoszę kamień
 i słyszę stwarzanie
światów

ktoś się bawi
tym wszystkim
głośno się śmieje
a ja
wolałabym go nie znać

cierpliwie wróżę z kamieni
kości zostały rzucone
krew wsiąkła w ziemię

ale ja
nie jestem z krwi i kości

jestem z eteru
nietykalna jak miłość
jestem ze Świadomości 

ktoś się śmieje coraz głośniej

to szatniarz ryczy ze śmiechu
bo wciąż jest
niekończąca się kolejka
po odbiór ziemskich ciał 
z galaktycznej szatni

to jeszcze trochę potrwa - myślę
patrząc oczami nieskończoności
ale
nic nie jest wieczne - mówi wieczność -
ani ten szatniarz, ani ta szatnia

budzę się, wreszcie się budzę
po eonach uśpień, snów i majaczeń
i uśmiecham się z ulgą
do wielkiego Być Może
bo przypomniało mi się nagle, że
śmieje się ten
kto się śmieje 
ostatni