Kiedy wydeptuję kolejne kilometry
po kamieniach starych jak świat,
po trawach, piaskach, po ubitej ziemi,
ścieżkach wąskich jak przecinek,
gdy przeciskam się pod wiszącymi skałami,
ignorując ostrzeżenie na tabliczce:
"Uwaga! Niebezpieczeństwo spadających kamieni" -
myślę sobie: ale jestem szczęściarą!
a w dole huczą wzburzone fale,
mewy zataczają kręgi,
wszystko wokół błękitnieje i wiośnieje,
a oprócz mnie nie ma żadnych innych
istot dwunożnych,
może tylko jakieś niewidzialne...
myślę sobie:
tak, z całą pewnością jestem szczęściarą!
Gdy widzę w oddali ośnieżone szczyty
Picos de Europa
i wspominam czas, gdy wędrowałam tam właśnie,
a teraz macham do nich z oddali...
Gdy wyglądam przez okienka,
które nie są jakimiś tam zwykłymi okienkami,
tylko dumnymi okienkami z widokiem na ocean...
Gdy myślę sobie, że to wszystko
jest tak blisko domu,
że mogę tu być kiedy tylko zechcę
bez żadnych zbędnych ceregieli,
że mogę tu stać, biegać,
albo nic nie robić,
tańczyć z trawami, śpiewać z falami,
śmiać się i płakać,
wznosić ręce do nieba,
wyć z wiatrem z całych sił,
tupać, skakać i wirować,
albo milczeć jak głaz -
to jest szczęście.