(Czy życie może być nieżywe?
Nie, bo już wtedy nie jest życiem.
Ale może być wirtualne...)
Odłączenie się od wieści ze świata
jest genialnym zabiegiem w dzisiejszych czasach.
Telewizora nie mam od 30 lat,
więc mam spore doświadczenie w tym temacie.
Komputer włączam niezwykle rzadko.
Zatem pozostaje mi jedynie wyłączyć mojego
smartfonka - przyjaciela - szpiega
i już! Gotowe!
W końcu to ja jestem tu bardziej smart niż on
i ja tu rządzę.
Tu, to znaczy w mojej warstwie świata.
To naprawdę jest takie proste,
choć niełatwe,
a dla wielu już wręcz niewykonalne, niestety.
Wirtualny świat stał się nałogiem.
Odłączenie się od niego powoduje u ludzi niepokój,
otępienie, ssanie w żołądku, głód i pustkę.
Tymczasem detoks cyfrowy przywraca nas samym sobie.
Zmienia się aura wokół nas.
Zmienia się bardzo mocno, bo wracamy do równowagi.
Odpoczywają oczy, ręce, głowa,
właściwie to odpoczywa wszystko w nas.
Nawet dusza.
Nagle jesteśmy kompletnie zanurzeni
w przepływie żywego życia.
Nie scrollujemy fejsika
i nie dowiadujemy się, że panu X urodziła się druga córka,
że pan Y zameldował się w hotelu w Wiedniu,
że pani Z jest w związku z panem (lub panią) K,
a J jest właśnie w restauracji i zamówiła pizzę.
Nie dociera do nas, ile dziś zachorowań,
jaka inflacja i że ceny rosną.
Nie docierają bumy, krachy, spadki na giełdzie
i strachy na lachy.
Nie odzywają się żadne dzwonki, brzęczyki,
powiadomienia tak ważne, że natychmiast trzeba sprawdzić,
kto nas o czym powiadamia.
Czy wyobrażacie sobie jeszcze życie takie,
jakie było mniej więcej 40 lat temu?
Telefon stacjonarny w domu i odbieramy tylko wtedy,
gdy w domu jesteśmy.
Dwa programy w tv i garstka informacji ze świata.
Adapter na igłę i płyty analogowe.
Magnetofon szpulowy.
Dobrze, że choć grzyby takie same jak dziś 😃
Moja Mama ostatnio spanikowała,
bo nie oddzwoniłam tego samego dnia.
A mnie w poniedziałek rano rozładował się telefon,
a zauważyłam to dopiero we wtorek po południu.
No bo zajęta byłam jak nie wiem co.
Zbieraniem fig, grzybów, kasztanów.
Zajęta żywym życiem, pochłonięta nim.
Mój smartfonik - przyjaciel - szpieg
coraz częściej zostaje w domu,
a ja znakomicie się czuję, gdy wiem,
że nie mam go w torebce, w plecaku, pod ręką.
Nagle okazuje się, że można chodzić bez telefonu,
jak niegdyś, jak w czasach młodości.
Spróbujcie!
Odłączcie się choć na jeden dzień
i poczujcie inną jakość życia.
Bez tv, bez radia, bez telefonu, bez internetu,
bez wirtualnego świata,
bez czarny, wilgotny, błyszczący.
Zamiast wieczorem, jak zwykle, włączyć telewizor,
komputer czy scrollować ekran telefonu
i nasączać całe swoje święte ciało sztucznym białym światłem -
wymyślcie inny scenariusz.
Ja jestem teraz w ożywionym dialogu z jesienią
i mam tyle pomysłów, że dzień robi mi się za krótki.
Jestem wdzięczna za tę kreatywność, natchnienia, inspiracje,
za cały ten czas wypełniony ŻYWYM ŻYCIEM -
od pierwszego porannego promienia słońca,
aż po wieczorny blask księżyca,
aż po gwiazdy wysypujące się z kieszeni nocy.
*
(Ludzie chcieliby żyć wiecznie,
a nie wiedzą, co zrobić
z jednym bezinternetowym popołudniem...)