Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Jesienna wariatka

Jest ciepło, wiatru prawie nie ma,
tylko lekki ruch powietrza wprawiający pojedyncze liście
w równie lekkie kołysanie, ot, tyle, co nic.

Wciąż słychać świerszcze i ptaki wciąż śpiewają,
i jakiś taki spokój, cudny, rozległy spokój czuć w powietrzu.
To jest chyba po prostu święty spokój.
Idę wewnątrz tego spokoju tu i tam, kołysząc wiaderkiem,
które mam zamiar zapełnić tym i owym.
Nooosz, ależ jest pięknie!


Przenika on wszystko na wskroś, ten święty spokój,
rozlewa się po wierzchołkach gór,
po dolinach snuje się mgiełkami delikatnymi jak muślin,
wędruje dalej między polami,
drzewami, trawami, muska po drodze zapóźnione kwiaty
i te, które teraz szykują się do zaistnienia,
jak mój lubiany bardzo bluszcz.


Zastanawiam się, czy ja nie mogę
pójść sobie na spacer, tak po prostu -
pójść, pozbierać tu i ówdzie to i owo, i wrócić,
zamiast zachwycać się po drodze wszystkim jak wariatka?

No ale nie da się, po prostu się nie da.
Bo stale mi się wydaje, że jakaś magia nie z tego świata
zawładnęła okolicą i sprawia, że chmury są nadzwyczajnej urody,
drzewa jak zaczarowane, słońce łagodne jak w raju,
a na dodatek
kwiaty pod stopami.




A wariatka tańczy...
idzie, podskakuje, rozkłada ramiona, przystaje,
rozgląda się, coś zbiera, znowu idzie, siada, zapatrza się,
zamyśla, śmieje się sama do siebie, coś mamrocze,
coś z powietrza wyławia, klaszcze, idzie dalej...




...ustroiła się w naszyjnik z nasion i piórek,
i jak one, czuje się zwiewna, barwna i lekka.
Jak dobrze być wariatką i niczym, ale to niczym
nie przejmować się wcale.


Coś wszeptuje w osty, chucha na nie i dmucha,
zasusza w nich smutki świata,
sama pijana szczęściem zachwytów
kreśli przed sobą i w eter puszcza
niewidzialne, lśniące mandale.


Dzika róża, i wariatki są dzikie,
wszystko, co dzikie, ciągnie ku sobie -
w bezludne światy, w miękkie brody krasnali,
przez ścieżki, gdzie nocnych zwierząt sierść, ślady i kości,
i przejścia w inne wymiary.




Sięgaj gdzie wzrok nie sięga,
przenikaj wciąż głębiej i dalej -
wtedy bez trudu zobaczysz, że
jesień wychodzi z korzeni drzew,
czerwień z dzikiej róży, zieleń z bluszczu,
pełnia z pustego wiaderka, jeśli tylko spostrzeżesz,
że ona tam jest -
do pełnego nie nalejesz,
a w pustce wszystko się może wydarzyć.



Róża jest różą gdy ma swój cierń,
spokój jest święty, gdy przejdzie przez hałas,
cień wiatru przytula mnie do drzew,
z dziupli coś szemrze: wariatka, wariatka... 



By czerwień róży wlewać w dno świata,
jak płomień w popioły, jak krew życiodajną -
wariatki są po to, by tańczyć i klaskać,
  a to, co nie służy, fałszuje i zdradza -
na szali wiecznych przeciwieństw położyć,
suchymi liśćmi przeważać.