Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Na ścieżce za domem

Jestem na ścieżce tuż za domem.
To jedno z moich miejsc ulubionych 
gdzie czuję poruszenia duszy.
Mieszkają tu stare kamienie i stare drzewa
w towarzystwie sezonowych trawek, kwiatów 
i westchnień przelatujących wróżek.
Świerszcze rozmodlone w dziękczynnych paciorkach.
Są tu jakieś drgnienia niesamowitości.


Wpadam w zachwyt nad ptasim artyzmem.
Mech. Parę piórek.
Dotykam z czułością tego aksamitnego utkania.
Jak błogo musiało być
zacząć życie w misterium takiej miękkości.


Drugie - z suchych traw.
Bardziej surowe, bardziej wytrawne.
Oba cudne.


Chodząc po śladach słońca znajduje się
różne rzeczy. Gniazda też.


Migają refleksy świetlne, 
przy ziemi mech zatańczył przemykającą jaszczurką,
gdzieś w oddali słychać kukułkę,
a na polu obok spokojnie pasą się krowy.
W eterze wokół czuć wiele niewidzialności.
Kogo uda mi się zaskoczyć i nie zdąży zniknąć -
dla niepoznaki szybko przemienia się w liście.
Kształt liścia zdradza jaki był kształt czapki,
zatem domyślam się, z kim mam do czynienia 😉


Cisza może być dźwięczna.
Dotyka podniebienia zieleni, kołysze je.
Słyszę bezszelestne zadowolenie wokół.
Jest blisko ziemi, namacalne, choć nieuchwytne
jak przed chwilą zapomniany sen.


Poddaję mu się. 
Temu zadowoleniu, nicniemuszeniu, cichości sunących po niebie chmur.
Przystaję, nieruchomieję. Zapatrzam się, zasłuchuję 
i słyszę bicie serca nie tylko swojego,
lecz bicie serca Wszystkiego.


Koniec maja to holunder czyli dziki bez. I czereśnie.
Napawam się jednym i drugim. 
Zachłannie. Mocno. Na wskroś.
Póki są, póki zaistniały, tu i teraz.
Są tak krótko i znikają, a ja potem za nimi tęsknię.



Majowa pełnia to też suszenie jaskółczego ziela.


No i truskawki przecież, truskawki!


Własne, nasycone słodyczą jak tort, który robiłam kilkanaście dni temu,
bo ktoś tutaj miał urodziny, ta daaam. 😊
Wnuś! 

Zaraz po zdmuchnięciu świeczek, małe rączki
szybko dobrały się do tej słodkości.


Rozmajony maj powoli odchodzi w przeszłość, 
a to oznacza, że wiosna wkrótce
łagodnie przelśni się w lato.
Ruszam biegiem, by nałapać we włosy na zaś
i zapamiętać, i zapisać, zaszyć w sobie
jak najwięcej wysokich nut tego czasu,
jak najwięcej zapachu bzu,
miękkości puchu pisklaków, które wyfrunęły już w świat,
wirowania w słońcu wiatrem niesionych nasion
i moich marzeń.
Moich historii jeszcze niespełnionych,
ale już naszkicowanych szeptem
z dodatkiem z głębi trzewi tchu.
Canto hoooondo.
Bo pamięć mieszka we włosach, a szept mocarny jest
jak zaklęcia starej wiedźmy.
Zassss...



Paprocie rosną, a mityczny kwiat może gdzieś zakwitnie.
Przez krótką chwilę zalśni 
w oczekiwaniu na szczęśliwca, który go odnajdzie.
Ale żeby go odnaleźć, trzeba umieć przelśnić się
do innej rzeczywistości po drugiej stronie lustra...


Zbliża się kwitnienie krwawników i dziurawców,
zbliża się apogeum Słońca
i najjaśniejsza noc.