Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Cykle Życia i nowy wschód



Clarissa Pinkola Estés w "Biegnącej z wilkami"
opisuje siedmioletnie fazy naszego życia, tzw. septeños.
Wydobywa je na światło dzienne,
abyśmy mogły się w nich odnaleźć.
Opis jest skrótowy, do przemedytowania,
samodzielnego odkrycia tego, co głębiej.
Ramy czasowe tych cykli często pokrywają się z naszym wiekiem ziemskim,
ale może być też tak, że zostałyśmy w tyle,
albo zrobiłyśmy skok i szybciej przebyłyśmy poszczególne etapy.


0 - 7 
wiek ciała i marzeń;
socjalizacja bez utraty wyobraźni;

7 - 14
wiek rozdzielenia i splatania się
rozumu i wyobraźni;

14 - 21
wiek nowego ciała;
wiek dziewczęcy, pączkująca, 
jeszcze skrywana zmysłowość;

21 - 28
wiek nowego świata, nowe życie,
poznawanie różnych światów;

28 - 35
wiek macierzyństwa,
nauka matkowania sobie i innym;

35 - 42
wiek poszukiwań;
matkowanie własnej tożsamości,
poszukiwanie tożsamości;

42 - 49
początek starczej mądrości;
odnalezienie swej dalekiej siedziby,
dodawanie otuchy innym;

49 - 56
wiek podziemnego świata;
poznawanie znaczenia słów i obrzędów;

56 - 63
wiek wyboru,
wybór swojego świata i pracy,
jaka została jeszcze do zrobienia;

63 - 70
wiek strażniczki, przewodniczki;
przetworzenie całej zdobytej wiedzy;

70 - 77
wiek odmłodzenia;
pogłębianie wiedzy staruchy;

77 - 84
wiek istoty mgielnej;
znajdowanie wielkich rzeczy w małych;

84 -91
wiek snucia szkarłatnej nici,
zrozumienia splotów życia;

91 - 98
wiek eteryczności;
mniej słów, więcej istnienia;

98 - 105
wiek pneumy - oddechu,
ducha, tchnienia życia, powiewu;

105 +
wiek nieskończoności...



(Obraz: Bonnie Marris)

O poranku jestem wschodem.
Wstaję i rysuję w powietrzu drzwi.
Przechodzę przez nie w nowy dzień.
Toczy się, dzieje, wydarza.
Jestem południem.
Zauważam, wypełniam, nadaję kształt.
Poruszam się, modeluję, doskonalę.
Są chwile, gdy zastygam w działaniu, by poczuć obrót Ziemi.
I własne poruszanie się w bezruchu.
Gdy za plecami wieczór 
rozkłada lekki mrok, niczym koc - 
tempo zwalnia - refleksja, odpoczynek, podziękowanie.
Jestem zachodem.
Integruję, akceptuję, celebruję.
A wieczór, granatowy, ciemniejący coraz bardziej
lekko wchodzi w kieszeń nocy, i znika.
Jestem północą.
Senność, Księżyc, gwiazdy, konstelacje. We mnie.
Zasypiam. Śnię. Odnawiam się.
Wszystkie kierunki spotykają się w jednym punkcie.
Pełnia.


Wkrótce najdłuższa noc zamknie cykl wdechu, 
domknie się czas gasnącego Słońca
i w naturze zacznie się nowy rok.
Dziękuję za to, co było i zapisało się na zawsze
w nieśmiertelnej tkance Wszechświata. 
Czekam na nowy wschód.