Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Siebie i wiatr

jak w klepsydrze
przesypuję liście
poprzez palce czasu

przemijanie niepostrzeżenie
lecz uparcie
zmienia warstwy mojej twarzy

zauważam to każdej nowej jesieni
w rozległej kałuży zdarzeń
u moich stóp

w słońcu wiruje kurz
przesypuję przesypuję przemijam
kruszę liście wspomnień

czuję smaki i zapachy zapomnienia
słodkie leśne zioła
czuję oddech ulotnych dat

klęcząc na ziemi
mieszam to
z czego nic nie zostanie –

liście suche, siebie i wiatr