„Każdy trzyma w ręku
garstkę nieskończoności”.
(Adam Zagajewski)
Dzień jak dziś.
Moja garstka nieskończoności.
Gdy się budzę, pierwsze, co widzę, to
niebo i korony drzew.
Poranne zakładanie kolczyków – mały,
codzienny rytuał
na powitanie nowo narodzonego poranka,
jeszcze uśmiechnąć się do siebie w
lustrze: dzień dobry, dniu!
Otwieram szerzej okna.
Lubię gdy ciepłe powietrze wchodzi do
domu i snuje się po nim jak dym,
a lato zagnieżdża się w zakamarkach
jak wędrowny ptak.
Lubię, gdy odgłosy życia domu przeplatają się z tymi, co na zewnątrz:
dyskretne tykanie zegara, które jest częścią
domowej ciszy
i przyjemny szelest wiatru pośród liści palmowych,
ćwierkanie ptaków i cykady.
I bambusowe dzwonki zawieszone na tarasie,
które odzywają się tylko wtedy, gdy wiatr z południa.
Znaczy się: będzie ciepło!
I ceramiczny czajnik w kwiaty, który
pyka radośnie,
niestrudzenie gotując wodę na kolejne herbaciane
delicje.
Zielona z miodem, ulubiona. Sączę ją siedząc na ganku.
Wysokie trawy przed domem na łące
jak pięknie się kładą, jakby głaskane
niewidzialną ręką.
Słyszę jak rozkwitają wciąż nowe kule
hortensji.
Patrzę w dal, odpoczywając wzrok. Jest
dobrze, tak po prostu.
Bo zawsze mogę też patrzeć w górę.
Bo odczuwam dobrostan zdrowego ciała i
spokój rozleniwionej latem duszy.
Bo „w moim ciele są święte rzeki:
tutaj słońce i księżyc,
i święte miejsca pielgrzymek”.
Bo tak
wiele jeszcze mi się chce, a już nic nie muszę.
Kolejny raz i bez
końca, dziękuję za wszystko, co mam
i za wszystko, czego nie mam; za
wszystko, co jest i za wszystko, co nie jest.
Tak siedzę sobie w tę niedzielę mojego
życia,
z miską (dużą!) czereśni rozrumienionych słońcem
i z własnymi,
dobrymi myślami. I różnymi marzeniami, na teraz, na
zaś...
Starając się podążać stale w kierunku
wewnętrznego raju,
czując dobrego ducha za plecami.
Mam świadomość, że żyję już bardzo
długo,
z wolna rozwija się drugie półwiecze.
Ludzie gadają: życie
jest krótkie, czas tak szybko leci,
dopiero co było to czy tamto, a już
minęło jak błyskawica, jak młodość...
Mam dokładnie odwrotne odczucia:
wrażenie,
że moje dni i noce mijają powoli,
rozsmakowane własnym
istnieniem,
pociągając mnie za sobą delikatnie w niespieszne życie;
wrażenie, że żyję
już ze dwieście lat, co najmniej.
Dzieciństwo, barwne i szczęśliwe,
wydaje się być oddalone w czasie o lata świetlne,
a młodość, wesoła,
zmienna i szalona,
przykryta już warstwami ciągle nowych
zdarzeń,
żyje zaszyta gdzieś we wspomnieniach, ale równie daleko jak słońce.
Lata trzydzieste i czterdzieste mojego
życia, pełne ruchu,
zmian i niespodzianek, powitań i pożegnań,
„razembycia”, ale
i rozstań ostatecznych –
też zamieszkują już odległe otchłanie kosmosu.
Zamglone, nieostre, niewyraźne, choć jeszcze w kolorze.
„A my
żyliśmy dziko i bujnie jak łąka,
chwastami i wiatrem,
mniszkiem i zawilcem,
w ogromnym pluralis barw i dźwięków,
namiętnie i niemo,
w grzechu i modlitwie, rano i
wieczorem,
w nudzie i śmiechu, trwał wieczny
taniec,
maj, czerwiec, tyle się zdarzało,
pocałunki prawdziwe lub tylko w
marzeniu,
warkocze, kłosy, twoje spojrzenie,
weranda, cisza
i nic, purpura jesieni, tak, wszystko
pamiętam,
maki, leszczyny, w mieście ciepłe
cegły (...)”
(Adam Zagajewski)
Nie. Moje życie nie jest krótkie, ani
nie mija szybko.
Gdzieżby w krótkim życiu mogło
wydarzyć się tak wiele?
Przez chwilę wspominam nawet
przyszłość - bo wszystko istnieje przecież
tu i teraz, nawet jeśli jeszcze się nie
wydarzyło.
Ale nieuchronnie się jednak wydarza.
„Czyżby istniał wybór –
inny, delikatniejszy, lepszy świat,
piękniejsze drzewa, cedry o jeszcze
ciemniejszych szpilkach, święta
jeszcze
wspanialsze, chwile zamyślenia
prowadzące prosto do sedna wiedzy,
dobry i łagodny czas, oddający nam
tych, których straciliśmy na zawsze
i nas samych, niewinnych i młodych?”
(Adam Zagajewski)
Słychać
pomruk dojrzewającego lata.
Obok moje koty, które uczą mnie
łagodnych ruchów.
Biała chustka z koronką, lniana,
przewieszona przez poręcz krzesła –
szczegóły są takie piękne!
„Czarodzieje mogą wszystko” – książka
kupiona kiedyś tam,
przed laty, którą teraz na nowo
odkrywam.
Metalowy świecznik, staromodny,
wygrzebany w równie staromodnym sklepie
w kamiennym miasteczku – dostał wreszcie
świecę i zabłysnął radością.
Projekt, który miałam w głowie od
dawna –
odnowienie starej szafy z duszą – ukończony.
Dzięki mojej córce, która wszystko potrafi! :)
Mam w końcu swoją
rustykalną, lawendową szafę.
„...nie zapominały o woreczku z
lawendą
który zamieniał szafę z bielizną w
łąkę
pachniała bezinteresownie, szaleńczo
pod ciężkim śniegiem prześcieradeł...”
(Adam Zagajewski)
Cały dom rozpachnił się chlebem, który
właśnie rośnie w piecu.
Oddech mój, oddech Ziemi. Wdychamy,
wydychamy.
Bicie serca moje, bicie serca Ziemi.
Bam, bam, bam.
"Daleko z betonu świat"...
„Jestem dzieckiem powietrza, mięty i
wiolonczeli,
i nie wszystkie drogi wysokiego świata
krzyżują się ze ścieżkami życia,
które, na razie,
należy do mnie”.
(Adam Zagajewski)
Chucham i dmucham na darowaną mi
garstkę nieskończoności.
Dbam o nią najlepiej, jak potrafię.
Chleb rośnie, zegar tyka, świeca się
pali, życie płynie.