może przyjdzie listonosz
albo
niepowtarzalna okazja
może chochlik z pobliskich łąk
gliniany krasnal
lub dziwna zjawa?
może mnie szukać wszelki wypadek
łut szczęścia nietrwały
jak ślady na wodzie
wieszam zatem kartkę na drzwiach:
drodzy goście, jestem
w ogrodzie
bo teraz lato lato lato
nie milkną cykady
drzwi i okna otwarte na świat
pachnie lawenda
i rumiane policzki brzoskwiń
w objęciach słońca zemdlał
wiatr
jestem, jestem w ogrodzie
>>>
I kto, kto przyszedł do ogrodu, oprócz kwiatów, lata i skrzata?
Kogo nie było, a jest?
Motanka!
W niematerialnej postaci "chodziła" za mną od dawna,
aż w końcu uzgodniłyśmy, że noc Kupały będzie w sam raz na jej urodziny.
I jak tradycja nakazuje - usiadłam na ziemi, w ogrodzie,
i nie przerywałam pracy, aż wszystko było gotowe.
Nie wolno używać igły, ani nożyczek, ani kleju.
Można tylko motać, zawiązywać, owijać, zaplatać.
Z naturalnych materiałów, wełny, sznureczków,
koralików, patyczków, wysuszonych ziół.
Ręce pracują, a w myślach mamy tylko intencję.
Miałam wątpliwości, czy w ogóle będę potrafić,
bo w robótkach ręcznych nie jestem za mocna.
Ale okazuje się, że ręce same wiedzą, co robić,
że myślenie jak i co po czym zupełnie się odłącza,
a motanka po prostu robi się sama.
Trzeba tylko dać się ponieść. Gdy zaczynamy,
gdy bierzemy do rąk pierwszy skrawek materiału,
samoistnie podłączamy się pod pole naszych przodkiń, które motały,
dając magicznym lalkom różne zadania do wykonania.
Możemy zamotać Pomocniczkę, albo Podróżniczkę, Gospodynię, Otulaczkę,
Dziesięciorączkę, Lichomankę, Babuszkę, albo Lalkę Rodową,
którą robi się tylko raz w życiu.
W czasie motania czujemy, że jesteśmy zjednoczone
z żeńską mocą tych, co za nami, przed nami i w nas.
Z wielką spiralą istnienia, kwiatu życia, całości i jedności.
Piękne uczucia się wyzwalają.
To naprawdę jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.
W tym roku słonecznym czyli w czasie
do następnego przesilenia letniego roku 2020,
zejdą jeszcze trzy towarzyszki mojej pierwszej motanki:
jedna w równonoc jesienną we wrześniu,
kolejna w grudniowe, zimowe przesilenie,
i następna w marcową równonoc wiosenną.
Zatem w ogrodzie, na trawie, w ciszy i skupieniu,
w ten wyjątkowy czas letniego przesilenia, gdy magia wisi w powietrzu
i pachnie mityczny kwiat paproci,
zamotało mi się lalę.
Ma imię, intencję, ubranko ze skrawków rzeczy, które ja kiedyś nosiłam,
a jej esencja - najgłębsza, wewnętrzna warstwa,
to wysuszona przytulia czepna otulona watą, a potem jeszcze filcem.
Pachnie ziołowo - przytulią właśnie, latem i ciepłem.
Jest mięciutka, do tulenia, do towarzyszenia.
I mimo że nie ma naznaczonych elementów twarzy,
bo tak również nakazuje tradycja - to jednak z fałdki filcu
samoistnie zaznaczył się jej nosek,
i widzę niewidzialne oczka, i uśmiecha się do mnie :),
Dostała ode mnie prezenty - ma je w kieszonce spódnicy.
(Można podarować piórko, koralik, monetę, suszone kwiatki,
ziarenka lub pestki owoców, muszelkę, albo coś,
o czym motanka sama nam podpowie).
Jest poświęcona czterema żywiołami i nikt, poza mną,
nie powinien jej dotykać.
Intencja, którą "wmotałam" w moją lalkę
to wspieranie intuicji i korzystnych wyborów -
dla mojego dobra i dobra wszystkich, którzy współuczestniczą.
Ma mi przypominać o harmonii i równowadze w życiu.
O spokoju i niespieszności, o wdzięczności. O prostocie, naturalności.
O mojej kobiecości.
O płynięciu z prądem życia.
Bez naginania, wymagań, komplikowania.
O tym, że jest, jak jest, i JEST to Życiem.
I każde jest jedyne, unikalne i niepowtarzalne - jak motanka.
Motane ręcznie przez nas samych najlepiej się udaje.