Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Nucę każdy dzień

 Chodzę szeptem.
Piasek pod stopami jest ciepły, żywy, ruchomy.

Delikatnie dotykam przestrzeni wokół.
Nucę moją pieśń biodrami,
a w lnianym woreczku noszę dzwonek, pióra,
zaklęcia
i malutkie kosteczki znalezione w snach.
Słucham starych baśni wydobytych z dna morza.
I morza też słucham,
gdy szemrze koronkami fal.
Czuję się bezpiecznie w mądrości mojego ciała -
ufam nurtowi wody w sobie,
eterycznej melodii drgającej w snach.

O zmroku przylatują mewy
i budzi się we mnie Ptak.
Ptak wędrowny, który zewsząd zawsze
wraca do gniazda w sobie.
To magnetyczne miejsce, głębokie i aksamitne.
Eliksir życia jest właśnie tam.

Stoję na brzegu
w moim naparstku wieczności,
w szczelinie między ciałem, a duchem.
Sacrum zwykłego dnia.