Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Kartka z kalendarza: koniec lutego

Kiedy poranny śpiew ptaków
wybudza mnie powoli
z wewnętrznego, zimowego zastoju,
wciąż poruszam się w zwolnionym tempie.

Przeleżałam tę zimę w sobie
nieruchoma jak kamień,
ale jednak przebyłam daleką drogę.


Nie wiem, co w tym czasie
wydarzyło się na świecie.
Moje wnętrze było
jak budka telefoniczna bez telefonu –
dzwoniła tylko cisza.

Pamiętam bezchmurne niebo
na tarasie wspomnienia letniego słońca.
Pamiętam, jak zanikał puls łąki
pod stopą jesieni
i smutek ostatnich kwiatów.
Potem zima – zamknęłam się
niczym głuche zamczysko
i poprzez wewnętrzne krajobrazy
byłam bliżej siebie.
 
Droga do wyjścia na zewnątrz jest wewnątrz.
Idę sama, powoli, nie przystaję.
Z twarzą ku chmurom sennym
wzrokiem prześwietlam nieba manowce.
Księżyc wychodzi z nowiu.
Pies szczeka gdzieś w oddali.
 
Świat. Kraina cykli,
wiecznych powrotów i wiecznych oddaleń.
Wracam. Patrzę, gdzie teraz jestem.
Jestem... o niebo dalej.