Listopad jest gęsty od przesłań ducha.
I od szeptów przodków.
Są w szelestach liści, w szmerach wiatru,
w jękach chochołów na polach,
w tiulach mgieł i pustych pajęczynach,
na których krople wody lśnią jak diamenty.
Są w dymie z kominów nad domami dobrych ludzi.
W stuknięciu kamienia o kamień.
Między dłonią a wilgocią trawy.
W ciszy, w samotności, w westchnieniu.
lśnią też wspomnienia lata.
Latem odwiedzałam to miejsce wiele razy,
ale trawa była sucha jak pieprz,
a wszędzie wokół kwitły rumianki, krwawniki
i dziurawce.
Na to wspomnienie ogarnia mnie melancholia.
Zresztą
dużo teraz wokół melancholii.
To jej czas.
Jest jak mandolina jesieni,
jak skrzypce wczesnych zmroków,
jak flet poprzez echo gór.
Jest jak samotna dusza
na samotnym niebie bez końca.
Victor Hugo powiedział kiedyś,
że melancholia to radość z bycia smutnym.
A gdy jeszcze weźmie się za rękę ze swoją siostrą nostalgią,
to już można całkiem popłakać się ze szczęścia.
Takie to są paradoksy.
Nostalgia. Melancholia.
To brzmi tak, jakby Istoty Mgielne komunikowały się ze sobą.
Raz ciszej, raz głośniej.
Ssssss...
Wsłuchiwałam się w to syczenie nie raz -
jest delikatnie smutne, przejmujące.
Przesuwam się
poprzez mleczno - muślinową istność mgły,
otwiera przede mną drzwi,
a potem słyszę, jak je zamyka.
Jestem wewnątrz.
Zupełnie sama.
Nikt nie patrzy.
Mogę się nawet rozpłakać.
Z tamtej strony -
przytłumione odgłosy fioletów wrzosu,
brązów zasychających paproci,
ostatnich tchnień żółknących traw.
Nostalgia. Melancholia.
Z tej strony - samotność duszy.
Nie ma nic więcej.
błędni rycerze.
To w takich miejscach spotkać można duchy
i dzieci we mgle.
Coś czeka.
Jest dziwnie.
Idę cicho i szukam w sobie
swojego pierwotnego imienia.
Nomen est omen.
Szukam słów niewypowiedzianych,
jakiegoś sensu,
ssssssss,
a chłód zaczyna przenikać mnie do kości.
Góry niosą już na ramionach zmierzch.
Oczy wrzosów powoli zamykają się.
Mogłabym poczuć niepokój
na tym pustkowiu świata i duszy.
Ale nie.
Jestem prawnuczką kobiet doświadczonych.
Prawnuczką tych,
które w nocy wsłuchiwały się w krzyki śpiących ptaków
i rozmowy nienarodzonych jeszcze dzieci.
Tych, które dawały radę
mimo wszystko.
Pozostały w szemraniu mojej krwi,
w pamięci moich kości, w syczeniu tiulów mgły.
Są już teraz z drugiej strony
i wiedzą to, co przede mną jest jeszcze
zamknięte.
Kobiety o samotnych duszach.
Jak ja.
Po mnie przyjdą następne.