Wczorajszy poranek zaskoczył nas dziwną aurą,
typową bardziej dla Wysp Kanaryjskich,
niż dla północy Hiszpanii.
Pamiętam to zjawisko z czasów, gdy mieszkałam w Andaluzji,
czyli w sumie rzut beretem od Maroka,
ale tutaj, jak i w innych częściach Hiszpanii,
to niecodzienny i rzadki widok.
Calima (kalima).
Samochód, jak i wszystko dokoła,
zmienił nieco kolor na rdzawo-miedziany.
Przyglądałam się tym drobinkom,
które przywędrowały z silnym wiatrem aż z Sahary,
z niejakim rozrzewnieniem -
no bo żeby aż tyleset kilometrów się nalatać! 😃
żeby wykorzystać ten maleńki fragmencik saharyjskiej pustyni
jako pigment do malowania, na przykład, mandali.
Mam już wiele pięknych pigmentów,
które przygotowuje mój wnuczek z czego tylko się da:
z popiołu, tłuczonych kamieni, suszonej gliny, z cegły,
z różnych warstw ziemi,
z ususzonej, zmielonej pestki awokado,
z wapiennych skał, z piaskowców.
A teraz dołączył do nich gość z daleka -
nazwałam go Tchnieniem Sahary.
Oto on, delikatny jak puch,
leciuteńki, miękki i pulchny.
Bienvenido!
to jak zanurzanie się w odległe historie Ziemi
i wydobywanie ich na powierzchnię Czasu
w mgnieniu tej chwili, tego ułamka wieczności,
który jest mi dany.
fragment kosmosu w moich rękach.