Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Między Yule a Imbolc

czyli czas pomiędzy przesileniem zimowym,
gdy świętujemy odrodzenie Słońca 21 grudnia, a 2 lutego,
gdy zaczyna ono już coraz bardziej rosnąć i nabierać mocy.

Celtyckie słowo "imbolc" ma różne znaczenia:
w brzuchu matki, mleko matki lub mleko owcze
(to wtedy przychodzą na świat młode owce,
również te czarne :))
Oznacza także mycie, oczyszczenie.
To jest ta chwila, gdy natura, 
mimo niezbyt jeszcze widocznych oznak na zewnątrz, 
już jednak zaczyna na dobre budzić się z zimowego uśpienia.


To jest dla mnie czas gawrowania, późnego wstawania,
kocykowania, kominkowania, kokoszenia się w domowych pieleszach.
Gdy tylko pogoda pozwala - wychylam nos na zewnątrz,
by choć trochę pobyć wśród bezlistnych gałęzi
targanych wiatrem, nacieszyć oczy ośnieżonymi górami,
i zasuszającymi się pięknie hortensjami,
przejść boso po zimnej trawie, dotknąć wyziębionej ziemi.

Jeszcze niedawno robiliśmy sosnowe napary
na ogniu w ogrodzie, jeszcze niedawno zbieraliśmy grzyby,
orzechy, kasztany, dziką różę -
a teraz wykorzystujemy zapasy, aby się pożywić.







Zimowy napar dla ciała i duszy:
suszone skórki pomarańczy, pędy i igły sosnowe, 
ususzone późnym latem owoce czarnego bzu,
gałązka suszonej ruty i geranium (anginka),
parę kuleczek głogu dla serducha,
listek stewii dla słodkości lub korzonek lukrecji.




Kolor naparu przecudnej urody,
a jak smakuje! Mmmm...


Druga wersja, bardzo rozgrzewająca:
zielona kawa ekologiczna,
imbir, kardamon, cynamon, anyż, kolendra,
ziele angielskie, goździki, lukrecja, stewia, kurkuma, pieprz.
Wszystko oczywiście suszone i zmielone.
Zalewamy gorącą wodą i parzymy pod przykryciem kilka minut.
Pijemy mocno gorące.


Sezon na hiszpańskie pomarańcze w rozkwicie.
Tu na północy, w Kantabrii, rośnie ich niewiele,
ale przyjeżdżają do nas z Murcji, Walencji i Andaluzji.
Kupujemy skrzynkami 😊


Poza tym ulubione przez wnusia liczi.
(Ostatnie zamówienie: babi, kup mi dużo, tak ze dwie miski 😃.
No to są).


No i moje ulubione daktyle king size,
persymona czyli kaki, granaty, jabłka.



Okazuje się, że zima jest wypełniona owocami po brzegi
swych wiatrów, śniegów i dni krótkich jak mgnienie gwiazd.
Owoce królują w moim sielskim domostwie przez cały rok.


A na wieczory przy kominku -
zajęcie lubiane przez wiele kobiet, ongiś i dziś.
Dzierganie, szydełkowanie, robótki ręczne.


Już sam widok kolorowej wełny pobudza moją kreatywność.
W tym roku - czapy!
Nigdy wcześniej nie robiłam, więc skrzaty pomagają 😍


Jedna - już gotowa.
Udała się całkiem nieźle.
Ta będzie moja.


Druga - dla wnusia - się robi.


I tak właśnie sobie jesteśmy, w drodze między
Yule a Imbolc.

Czemu używam tych niepolskich nazw?
Głównie z powodu braku polskich.
Mamy Dziady, Kupalnockę, przesilenia i równonoce,
i na tym koniec.
Samhain, Yule, Imbolc, Ostara, Beltane, Litha, Lammas i Mabon -
to nazwy określonych, ważnych momentów w Kole Natury.
Mimo że głównie wywodzą się ze świąt celtyckich i germańskich -
to jednak nie trzeba przynależeć do żadnej religii, żadnego wyznania,
niepotrzebni są pośrednicy ani przewodnicy,
aby w tych dniach zatrzymać się na chwilę
i na swój sposób uświęcić to, co cykliczne, równoważące i harmonijne.
Jeśli ktoś lubi - można świętować razem,
ale można i w pojedynkę, sam na sam z siłami natury,
pokłonić się temu, co jest zarówno w nas, jak i na zewnątrz, 
temu, co nas karmi i odżywia,
i trzyma przy życiu - Ziemia i jej cykle, Natura i jej plony,
moc kreacji, żywioły i kontinuum pokoleń,
i powiązana z nami wszystkimi kolej rzeczy.
Czasami wystarczy chwila zadumy...