Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Szelest

Szelest liści budzi u mnie tęsknotę,
nie wiadomo za czym, nie wiadomo dlaczego.
Nie tylko ten jesienny.
Każdy.
Ale jesienny bardziej.

Cieszę się każdą porą roku, choć nie każdą tak samo mocno.
Szczyt radości przypada pod koniec czerwca,
a gdy temperatura otoczenia
zbliża się do temperatury ciała - prawie lewituję,
tak mi dobrze.
Gorący wiatr po zachodzie słońca
powoduje u mnie bezsenność ze szczęścia i dobrostanu.

Wraz z upływem miesięcy lekko opada mój nastrój,
a najniższe wskaźniki pokazują się w grudniu i styczniu.
Potem znów zaczyna się tendencja zwyżkowa.
Taki wdech i wydech,
bo przecież żyjemy w cyklach.

Jesień powitałam dziś zupą grzybową.
Z grzybów zebranych dopiero co.
Taka obfitość wszystkiego wszędzie wokół,
zbieramy i zbieramy, i końca nie widać.
Figi, orzechy, kasztany jadalne, dzika róża, tarnina.
Maliny, kapary nasturcji, dzikie jabłka.
A gdy schylam się po kasztany i orzechy,
słyszę ten szelest liści.
A gdy ręce wyciągam w górę, ku gałęziom,
po figi, po tarninę,
słyszę ten szelest liści.
Wiatr pędzi, nie zważając na nic,
a liście rozmawiają ze sobą, z nim, ze mną.
O tęsknocie. 
Nie z tego świata i nie za tym światem.

Szelest...

Gdy wędruję na spacer uliczkami małych miasteczek,
których wiele tu w okolicy,
ten szelest jest wszędzie.
Nawet gdy nie ma liści.
Jest wszędzie tam, gdzie ja.
Bo on idzie... ze mnie.

"Ta ulica, podobnie jak każda inna,
prowadzi do wieczności..."


Każdy ma swój szelest, swoje tęsknoty, swoje uliczki i miasteczka.
Gdy ucichną, wtedy na nowo przypomnimy sobie...
wieczność.


"Przekonanie, że świat jest taki, jakim się wydaje,
jest bardzo głupie.
Świat wokół nas jest bardzo dziwny.
To tajemnicze miejsce
i niełatwo ujawnia swoje tajemnice.
Ta ulica, podobnie jak każda inna,
prowadzi do wieczności.
Musisz tylko pójść nią w absolutnej ciszy.
Już czas.
Ruszaj! Ruszaj!"
(Carlos Castaneda)

Koniec sezonu

... czyli fin de temporada.

Kiedyś nie mieszkałam w pobliżu morza.
Ale od kilkunastu lat, tak.
I odkąd zakosztowałam tej bliskości, zrozumiałam, a właściwie odczułam, 
jak bardzo jej pragnęłam.


Nadmorskie miasta i miasteczka mają jedyny w swoim rodzaju klimat.


Inny w trakcie apogeum lata, a jakże odmienny po sezonie, 
w tym nagłym uciszeniu, uspokojeniu, opustoszeniu, 
które przynosi ulgę zmęczonym tłokiem i gwarem uliczkom, 
drzewom i chodnikom pod stopami. 



Odpoczywają ławeczki i kawiarnie, schodki i dróżki, i piasek.



I osiołki też.


Lodziarnie już bez kolejek i znowu można normalnie zaparkować.
Teraz już głównie tubylcy kręcą się po rynku i bulwarze, 
wystawiają twarz do słońca,
wysiadują na ławkach na placu z fontanną 
i pozdrawiają się swoim codziennym "buen día, qué tal?"
A na plaży pusto.
Skały bawią się w chowanego i patrz!
Możesz się schować i ty, i nie dać się odnaleźć...


"Koniec sezonu.
Letników coraz mniej, wiatr zamiata plażę, szeroko,
jakby ją chciał gruntownie po nich oczyścić.
Morze szumi tragiczniej i piękniej,
sosny wtórują.
Jest wspaniale i nudno.
I w życiu, tak samo, po sezonie,
przyjaciół coraz mniej wkoło nas,
pustoszeje świat.
Żywioły za to przychodzą do głosu.
Dla nas szum sosen, dla nas rozpętany głos morza.
Zapóźniajmy się więc na plażach,
wytrzymujmy "la saison morte"..."
(Maria Pawlikowska - Jasnorzewska)





Co prawda "martwego sezonu" tu, w Hiszpanii, właściwie nie ma nigdy, 
ale wrześniowa "vuelta al cole" czyli powrót dzieci do szkół, 
jest też czasem powrotu do względnej równowagi.
(Hiszpania jest drugim, po Francji, 
najchętniej odwiedzanym krajem na świecie 
- co roku przepływa tu fala ponad 80 milionów turystów. 
To widać, to słychać, to czuć).


Zatem wrzesień. 
Kwitnące pióropusze plumeros oznajmiają to jednoznacznie,
punktualnie, jak co roku o tej porze.






Kto chce, może pojeździć po plaży konno,
albo posnuć się po mieście, przystanąć w bramie,
posłuchać w zakamarkach starych kolumn
echa mijającego lata.



Można poukładać fantazyjnie patyki wyrzucone przez morze,
można iść bez końca.



"mądra kobieta mówi:
życie jest piękne
mądra kobieta mówi
woda jest ciepła
wyciągam rękę
dotykam wody

kobieta mówi: jest miłość
myślę: czemu nie miałabym uwierzyć
raz jeszcze
jak łatwo wierzyć na rozgrzanej
plaży południa
kiedy drży skóra
całowana
wodą i słońcem"
(Halina Poświatowska)


"rozkołysane morze jest naszym wnętrzem
i flotylle odpływające w przyszłość
chwieją się zakotwiczone
w zgięciu naszych kolan
w półksiężycu uniesionych stóp"
(Halina Poświatowska)


"szum morza w otwartym oknie
budzi mnie w nocy znienacka
świat leży przy mnie i błyszczy
jak złotych gwiazd pełna tacka"
(Maria Pawlikowska - Jasnorzewska)



"horyzont zasnuty czerwono
to słońce umiera
aby mogła narodzić się noc"
(Halina Poświatowska)




"przystanęła woda
aby otrzeć się o stopy
nieznanemu brzegowi"
(Halina Poświatowska)



Wciąż jest ciepło. 
Ale ciepło inaczej, bo zapach inny, i cienie coraz dłuższe.

Tak, kiedyś nie mieszkałam blisko morza.
Teraz tak, i to jest wielka rzecz.


"Grają świateł milczące kuranty:
- czemuż dnie być nie mają
jak świecące brylanty?
Śmieją się wszystkie fale
białymi zębami:
- czemuż nie być szczęśliwym
dniami i nocami?"
(Maria Pawlikowska - Jasnorzewska)