Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Hedera helix

zawsze sadziła bluszcz
w swoich życiowych ogrodach
każde wolne miejsce
dawała mu sobą wypełnić
kochała jego żywotność
kształt liści, upór
i wierność -
razem przeczekiwali zimę
schodząc esencją życia w korzenie
odradzali się w zmiennych pogodach
niezrównoważonej wiosny
pławili w letnich upałach
jesienią nasłuchiwali stukotu okiennic

lubił rosnąć w półcieniu jej spojrzenia

ściany nowego domu
i obietnice słońca, wilgoci i deszczu
oplatał jednako czule
jak martwe drzewa przeszłości
i zgasłe, wypalone marzenia 
jakby wiedział, że przecież
wszystko jest po coś
i przyda się na pewno
w ostatecznym rachunku sumienia


widział jak co roku
do swoich przepastnych kieszeni
jesień pakowała setki suchych liści -
on swoich nie dawał
i niczego się nie bał
przemijania czy zimy
która porwistym wiatrem szarpała go mocno
i rozwiewała ostatnie kolory
coraz bledszych zachodów słońca
nad ich wspólnym skrawkiem ziemi


zawsze sadziła bluszcz
w swoich życiowych ogrodach
uczyła się od niego
trzymać się mocno
i wspinać ku niebu
w każdą pogodę
przyjmując wsparcie dębów
czerpiąc siłę i radość
z jego wiecznej zieleni