Idź w las, idź w las.
Jeśli nie wejdziesz do lasu,
to nic ci się nie przydarzy
to nic ci się nie przydarzy
i nigdy nie zaczniesz naprawdę żyć.
Więc wyruszajmy w podróż
i sięgajmy pamięcią wstecz,
i sięgajmy pamięcią wstecz,
do naszej pierwotnej duszy.
(Clarissa Pincola Estés)
Andaluzyjska zima jest jak wiosna.
Kwitną aloesy, kwitną migdałowce.
Lekki wiatr pachnie pobliskim morzem.
Idę niedaleko, na wzgórza leśne.
Prawie zmrok, ciemniejszy księżycem
wychodzącym dopiero z nowiu.
Idę sama, ale nie jestem sama:
leniwe psy pagórków,
leniwe psy pagórków,
wichrowe korony drzew,
wokół pod stopami stare, śpiące szyszki,
dawno strącone przez wiatr,
szemrzące przez sen:
nie budź, nie budź, nie budź...
nie budź, nie budź, nie budź...
Nie budzę. Udziela mi się ich senność, bezruch.
Idę jeszcze wolniej, jak najciszej.
Przystaję czasami, by pocałować mijane drzewo. Jedno, drugie...
Czuję, jak cieszą się od korzeni aż po liście.
Szeleszczą : nikt nas nie całuje, nikt nas nie całuje,
dlaczego nikt nas nie całuje?
Wszędzie dokoła kwitnący rozmaryn.
Jego woń oczarowała nawet tymianek,
który rośnie małymi kępkami nisko nad ziemią.
Czy zapach może mówić?
Nie wiem. Ale mówi: pachnę, pachnę, pachnę...
Coraz bardziej nie jestem sama.
Jeszcze ptak zerwał się z drzewa.
Jeszcze gałąź po nim się kołysze.
Otwiera się brama do lasu w lesie.
Strażnicy jak mgła.
Strażnicy jak mgła.
Słowa są echem.
Mogę wejść?
Echem odpowiadają: wejdź... oddychaj cicho...
nie przeszkadzaj...
nie przeszkadzaj...
Znam te miejsca. Nie znam tych miejsc.
Tu wszystko jest inne. Tu wszystko jest takie samo.
Jest słodko, odurzająco, uroczyście.
Zapada się ziemia. Pod ziemią jest niebo.
Chwila rośnie.
Zapada się ziemia. Pod ziemią jest niebo.
Chwila rośnie.
Głaszczę nieme kamienie.
Kamienie głaszczą mnie.
Kamienie głaszczą mnie.
Nie są nieme. Są spokojne.
Słychać ciszę w ciszy. Nic nie słychać.
Pająk tka sieć.
Pająk tka sieć.
Sieć łapie mnie. Ja łapię oddech.
Tam są zmory. Boję się ich. One boją się mnie.
Nie boimy się wcale.
Lustro wody. Pochylam się.
W lustrze nie moja twarz.
W lustrze nie moja twarz.
Ktoś stoi za mną. Odwracam się. Nikt stoi dalej.
Mogę się tylko uśmiechnąć,
bo jednak dotyka łagodnie mojej twarzy...
bo jednak dotyka łagodnie mojej twarzy...
Skrzypi kora od wiatru. Nie ma wiatru.
Przemyka jakiś cień...
Przemyka jakiś cień...
To tylko sen. To tylko brak ciała. To jawa we śnie. To sen bez jawy.
Droga wyjścia na zewnątrz jest wewnątrz.
Wyjdź... oddychaj cicho... wracaj do domu...
nie przystawaj...
nie przystawaj...
Ten sam rozmaryn, ten sam tymianek,
nisko nad ziemią, małymi kępkami.
Spoglądam w górę... odleciał ptak,
kołysze się nadal ta sama gałąź.
Szyszki śpią wiecznym snem.
Nie przeszkadzać, nie przeszkadzać...
Nie przeszkadzać, nie przeszkadzać...
Idę sama, sennie, powoli, nie przystaję.
Leniwe psy pagórków, niedaleko do domu.
Jednak wracam z jakiejś oddali...
Księżyc wychodzi z nowiu. Zapadł zmrok.
Styczniowy spacer był ciepły.
Kwitną aloesy. I drzewa migdałowe.
Andaluzyjska zima jest jak wiosna...
Gdzie byłam? Gdzie jestem?
Dlaczego stale powtarza się ten spacer?
leniwe psy pagórków...
pachnę... ja, rozmaryn...
do lasu w lesie...
głaszczę kamienie...
zapada się ziemia...
pod ziemią jest niebo...
są tutaj takie miejsca
są takie krajobrazy
są dzikie zapadliny
są chwiejne ścieżki marzeń...
*
Opowiadanie wygrało konkurs
"Wyprowadźcie się dziś na spacer
i spiszcie to, co widzieliście"
ogłoszony przez pisarkę Katarzynę Enerlich.