Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

W Peru - na pograniczu światów

Skok przez Wielką Wodę na ziemię południowoamerykańską przyniósł wyjątkowe przeżycia i wydarzenia, które pozostają w pamięci na zawsze.  

Ujęli mnie tamtejsi ludzie - bardzo skromni, ale skromni z godnością. Pełni ciepła, życzliwi i pomocni. Do samego dna duszy przeniknęła mnie ich muzyka - gitary i flety, i inne instrumenty, których nazw nawet nie znam. Kiedyś doświadczyłam już działania tej muzyki w Ekwadorze, w Peru jedynie nastąpila powtórka, jakże przyjemna.

Lima powitała nas zimną wilgocią. Czerwiec – lipiec – sierpień to przecież tutaj zima. Mgliste chmury spowijają miasto od rana do zmroku, przesłaniając widok na okoliczne góry. Opatulam się w sweter, dokupuję szalik z alpaki i dzielnie wyruszam na osobiste spotkanie z Pacyfikiem.



Następny etap podróży to Iquitos. Półtorej godziny lotu z Limy i totalna zmiana klimatu. Mokry tropik. Uderza nas niesamowity hałas. Centrum wielkich miast w godzinach szczytu to nic w porównaniu z tym, co dzieje się tutaj. 90% pojazdów to motory z doczepionymi z tyłu małymi kabinami dla dwóch pasażerów. Jest ich tysiące, jedne obok drugich - warczą, huczą, trąbią na siebie i generalnie nic im nie przeszkadza. Okna naszego hotelu wychodzą na ulicę, więc czujemy się jak na torze wyścigowym Formuły 1. Hałas ucisza się nieznacznie między 1 a 4 w nocy, kiedy to udaje nam się zmrużyć oko, ale to trochę mało jak na jakikolwiek wypoczynek. Powoli daje też o sobie znać 7 godzin różnicy czasu – czujemy się lekko skołowani.


                                                        
Samo Iquitos jest biedne i zaniedbane. Wszędzie widać sterty śmieci, odpadków i brudu, dużo psów na granicy śmierci głodowej, których widok przyprawia mnie o ból serca... Stosunkowo najlepsze wrażenie sprawiają sami mieszkańcy, w miarę schludni, pogodni i serdeczni.


Po Limie i Iquitos docieramy w końcu do selwy amazońskiej. Dwie godziny łódką motorową pośród starych, wielkich drzew, palm i wszelakiej innej tropikalnej roślinności. Co chwilę pojawiają się różne ptaki, od tych malutkich, latających tuż nad powierzchnią wody, do tych największych w górze pod chmurami. Od czasu do czasu zachwycają nas swoim towarzystwem ogromne, intensywnie niebieskie motyle. (Ale prawdziwa uczta czekała na nas wieczorem, gdy zapadł zmrok. Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwie imponujący koncert. Ptaki, żaby, nietoperze, sowy, świerszcze, skoczki, robaczki swiętojańskie i cała masa innych niezidentyfikowanych stworzeń gra, śpiewa, piszczy, kwili, rechocze i wibruje w niekończącym się koncercie. Coś niesamowitego. Jest to miejsce na świecie, które nie zna ciszy).


Poziom rzeki zmienia się nieustannie. Gdy jest wysoki, sięga aż po pierwsze gałęzie drzew, gdy opada, nagle pojawiają się białe plaże z czystym, drobnym jak mak piaskiem.


                                                        
Dobijamy do brzegu. A tam – niespodzianka! Czeka na nas, jak się później doliczyłam, dwanaścioro dzieci w różnym wieku. Stoją, nic nie mówią, tylko patrzą na nas z wielkim zainteresowaniem, jak na przybyszy z innej planety. Nieśmiało odpowiedziały na nasze powitanie, za to ochoczo rzuciły się do pomocy w noszeniu plecaków i toreb z zakupami. Wszystkie chciały coś zanieść, nawet te najmniejsze, 3-letnie. Thalía, Griset, Juan, Andrés... Okazało się, że to dzieciaki z pobliskiej wioski tuż obok naszego lodge’u.
W trakcie naszego pobytu czasami dochodziły do nas odgłosy ich zabaw, kopania piłki czy też wesołe okrzyki, ale – co zwróciło moją uwagę – nigdy nie słychać było typowych dziecięcych wrzasków, kłótni, płaczu czy uciążliwego harmideru. Złote dzieci.

Parę minut po 18-stej jest już całkiem ciemno. W naszym lodge'u nie ma elektryczności, jedynie świece. I tak jest dobrze. Każda żarówka byłaby tam nie na miejscu... Woda pod prysznicem pompowana jest bezpośrednio z rzeki. Zachwycił nas stan naszej skóry i włosów po umyciu się w tej wodzie - skóra jest gładka i jedwabista, nie potrzebuje żadnych kremów ani balsamów, a włosy - miękkie i delikatne.


Drugiego wieczoru, gdy siedzieliśmy w ciemnościach zasłuchani w odgłosy selwy, nagle zapytałam:
- ciekawe, czy tu ktokolwiek gra na bębnach?
Odpowiedź przyszła prawie natychmiast. W oddali odezwały się bębny!
Zostałam zwymyślana od czarownic, ja sama jednak stwierdziłam z radością, że moja podświadomość wyostrza się.
Przez kolejną godzinę, oprócz bębnów z wioski docierały do nas odgłosy śpiewów w miejscowym języku – niezapomniany, magiczny koncert, który powtarzał się regularnie co parę dni.




Późny wieczór to czas ceremonii ayahuaski. Szamański czas. Głównego bohatera poznaliśmy już w Iquitos - to Don Juan.

Ma 56 lat i 35 letnie doświadczenie z ayahuaską. Komunikatywny i rozmowny, ale do czasu. Gdy po ceremoniach ayahuaski wszyscy prześcigają się w opowiadaniu o swoich wrażeniach fizycznych i duchowych - Don Juan milknie. Trudno namówić go na zwierzenia o obszarach niefizycznych. Zachowuje pełną dyskrecję i wiele mówiące milczenie.

Przed ceremonią spaceruje po calym lodge'u z patelnią w ręku, a na patelni dymi oczyszczające ziele. Zniknąć więc muszą wszelcy nieproszeni goście.
Rytuał oczyszczania otoczenia powtarzać się będzie raz jeszcze zawsze bezpośrednio przed wypiciem ayahuaski. Wówczas już dymem ze specjalnej fajki, z którą Don Juan nie rozstaje się podczas ceremonii.

    (Przygotowanie ayahuaski
   - z całego tego wielkiego gara pozostaje jedynie litr napoju)


Gdy Don Juan uzna, że już nikt nie zakłóci nam spokoju, przystępujemy do właściwej ceremonii. Każdy z uczestników dostaje małą porcję do wypicia, mniej więcej jedną czwartą szklanki, ale w małym naczynku. Pijemy po  kolei podchodząc do Don Juana. W pogotowiu stoi butelka wody, aby popłukać usta gdyby smak ayahuaski okazał się silniejszy niż nasz poziom wytrzymałości. Szaman pije jako ostatni i gasi wszystkie świece. W ciemnościach odbija się jego sylwetka – w białej, długiej tunice i w koronie na głowie. W koronie tej jest kilka fosforyzujących kamieni, które przyciągają wzrok. Spośród odgłosów selwy, która nigdy nie milknie, a wieczorem przybiera na sile, dobiega do nas po chwili przyjemna melodia ícaro. Don Juan nuci go na przemian z cichym pogwizdywaniem i uderzaniem w takt miotełką zrobioną z ususzonych liści palmowych. Uderza się tą miotełką po głowie i po ramionach, jakby chciał wygnać ostatnie złe energie, jeśli jakieś jeszcze pozostały. Przez około pół godziny nie dzieje się nic więcej, ale mimo wszystko czujemy magię tej chwili i jakby gęstniejące powietrze. Coś nieuchwytnego zaczyna się dziać. Mentalnie zakładam własną ochronę energetyczną, tak na wszelki wypadek. Schodzę w przestrzeń serca. 
Moje ciało zaczyna się robić bezwładne i włącza się wewnętrzne oko. Przestaję widzieć sylwetkę Don Juana i zarys krajobrazu za jego plecami,
a za to pojawiają się zniekształcone twarze, którym nakazuję odejść tam, skąd przyszły. Znikają natychmiast, a na ich miejsce niespodziewanie zaczynają wlewać się kolory, jakich nigdy nie widziałam, intensywne, jaskrawe, fluoryzujące, formujące się w piękne, jakby czterowymiarowe mandale, których głębia nie ma końca. Nie mogę jednak oddać się kontemplacji, bo mój zachwyt przechodzi w poczucie ogromnej słabości i złego samopoczucia fizycznego. Staram się głęboko oddychać, aby sobie ulżyć, ale to niewiele pomaga. Słyszę jak przez mgłę, że ktoś zrywa się i biegnie wymiotować, potem znowu ktoś... Mnie też żołądek podchodzi już do gardła, ale nie ma mowy, abym mogła wstać. Przez najbliższe dwie godziny będę siedzieć w zupełnym bezruchu, zgięta w pół, usiłując nie spaść z krzesła...Wizje, to mocniejsze, to słabsze, ale cały czas fantastycznie kolorowe.

Z opowieści innych uczestników wynika, że w ich głowach działy się różne rzeczy i nie wszystkie takie barwne jak moje... Były walki z demonami chorób, legiony uzbrojonych strażników z psami, dziwne istoty, dzikie i drapieżne zwierzęta. 
Don Juan w jakiś sposób wie, co dzieje się w naszych głowach i kontroluje przebieg akcji. Wiemy to od osób, które stwierdzały ingerencję Don Juana  w swoje wizje zawsze wtedy, gdy same przestawały sobie radzić.
Przed zakończeniem działania ayahuaski szaman podchodzi do każdego, przeprowadza rytuał oczyszczenia dymem i miotełką, i dyskretnie przekazuje informację, którą otrzymał w trakcie swoich wizji, a która dotyczy danej osoby. Są to informacje dotyczące stanu zdrowia, ewentualnie przyszłych wydarzeń.

Następnego dnia przez wiele godzin czuję się jak na kacu gigancie i mam trudności z utrzymaniem pionu. Inni czują się różnie, w zależności od indywidualnej odporności na bliski kontakt z roślinami mocy, stanu zanieczyszczenia organizmu tudzież wcześniejszych doświadczeń z ayahuaską, bo nie wszyscy spośród nas byli nowicjuszami. Generalnie każdy reaguje inaczej.

Dzielimy się wrażeniami bujając się w zawieszonych wszędzie hamakach. Don Juan przysłuchuje się, czasami potakuje lub udziela odpowiedzi na pytanie zadane wprost, ale sam niewiele mówi. Jeden z uczestników w swoich wizjach rozpoznał (wyczuł) dziadka Don Juana, co tenże potwierdził dodając, że na planie fizycznym zawsze pracuje w pojedynkę, ale ma wielu pomocników po drugiej stronie.

                     (Ręcznie robione naszyjniki z nasion i piór papuzich)
                                                     
Tu, gdzie jesteśmy, na tej ziemi i pomiędzy tymi ludźmi, granica między światem fizycznym i światem niematerialnym jest bardzo cienka. Na porządku dziennym są opowieści o duchach, syrenach, skrzatach, złych i dobrych czarownikach, gnomach i krasnalach, aniołach i dewach. Pewnego razu, gdy jeden z Peruwiańczyków zszedł na brzeg rzeki zrobić pranie, wrócił po godzinie z błyszczącymi od zachwytu oczami, ponieważ zobaczył syrenę, która „polewała się nabraną w dłonie wodą, po czym wślizgnęła się z powrotem pod taflę rzeki, pozostawiając jedynie kręgi na wodzie”. Potem okazało się, że było to równo w samo południe, czyli że wszystko się zgadzało ze zwyczajami syren, które wychodzą na brzeg jedynie o 12 w południe lub o północy. Opowiedziano nam również historię Amerykanki z krwi i kości, która jakiś czas temu zaginęła – wyszła nad rzekę i nie wróciła. Nigdy nie odnaleziono jej ciała, ale ona sama wielokrotnie w snach informowała rodzinę, aby zaprzestano jej szukać, bo ma się znakomicie i mieszka teraz głęboko pod wodą ze swoim mężem, Panem Wód, który wypatrzywszy ją na brzegu, zakochał się bez pamięci, porwał ze sobą i przemienił w syrenę. Teraz już wiem, jak rodzą się baśnie... Faktem jest, że wysłuchawszy tej i innych opowieści jakoś straciłam ochotę do samotnych medytacji nad rzeką... 😆



Inne wydarzenia z pogranicza, których sami byliśmy świadkami, to akustyczne manifestacje duchów, które zamieszkiwały nasz lodge. Gdy się wprowadziliśmy, było w miarę spokojnie, ale z upływem czasu zaczęły sobie poczynać coraz odważniej. Stukały, skrobały, hałasowały, poruszały hamakami. W końcu musiał interweniować don Juan, który podczas ceremonii ayahuaski dokładnie widział z kim ma do czynienia. Sobie tylko wiadomym sposobem wyprosił wszystkich niewidzialnych współlokatorów i zapanowała cisza... Raz tylko zapytał nas, czy zgadzamy się, aby „wprowadziły się” duchy dwóch młodych kobiet, którym – jak oświadczyły - było "zimno" i nie miały gdzie spać. Ponieważ nie mieliśmy nic przeciwko temu, don Juan pozwolił im się rozgościć, pod warunkiem, że nie będą przeszkadzały. Poza tym, że czasami stukały trochę garnkami w kuchni, to generalnie słowa dotrzymały...

Następne ceremonie odbywają się w podobnie ustalonym porządku:

oczyszczanie otoczenia,
picie ayahuaski,
oczyszczanie każdego uczestnika ceremonii dymem i miotełką (wdmuchiwanie dymu w złożone jak do modlitwy dłonie, na szyję z przodu i z tyłu oraz na czubek głowy),
oczekiwanie na efekty (w tym czasie szaman nuci ícaro, modli się
i również zapada w trans),
etap wizji, torsji, wizji, torsji, wizji,
ponowne oczyszczenie każdego z uczestników,
krótki odpoczynek i rozejście się na hamaki lub do łóżek.

Ceremonie trwają około 1,5 do 2,5 godzin.

Kolejne zarejestrowane przez mój umysł obrazy są o tyle dziwne, że nie mogę się nimi z nikim podzielić. Chciałabym to opisać, ale jak ubrać w słowa coś, na co nie ma słów? Siedzę nad klawiaturą i po raz pierwszy w życiu nie wiem, co mam teraz napisać, bo nie wiem, co widziałam. To jest zbliżone do uczucia, gdy budzisz się i wiesz, że właśnie coś ci się śniło, ale juz nie pamiętasz co i nie ma sposobu, aby to wydobyć z pamięci.

Z tą różnicą, że ja pamiętam, co to było, ale nie ma na to nazwy ani porównania do niczego, co ma nazwę. Może to były same wibracje, które dały się „zobaczyć” i pozostawiły po sobie energetycznie przyjemne odczucie. A może całkiem co innego? Wiem, ze przy kolejnym spotkaniu rozpoznam to, może w tym życiu, a może już w innym.

Po drugiej stronie możemy napotkać wszystko. Trzeba być przygotowanym na to, że na początku pojawia się cień, ciemna strona pełna potworów, węży, smoków i strasznych stworzeń. Są to nasze  lęki, agresja, złość i negatywne uczucia, stłumione i wyparte od długich lat, zapomniane albo i nie. Są to nasze prywatne potwory energetyczne, które wysysają z nas siły, żywią się nami i w końcu manifestują się jako choroby i ułomności.
To najlepszy moment, żeby się z nimi rozprawić, spojrzeć im prosto w oczy i z miłością odesłać tam, skąd przyszły. Znikają natychmiast, gdy poczują, kto tu rządzi, posłuszne i zdziwione.
W fizycznym wymiarze często jedynie czujemy ich obecność, ale nie widzimy ich. Na ogół żywiliśmy je przez prawie całe życie, są więc silne i nieustępliwe. A my słabi. Ayahuaska pozwala je zobaczyć, stanąć twarzą w twarz. To szansa na zamianę ról, na odebranie im mocy, którą wyssały z naszą energią.

Według koncepcji andyjskiej, istota ludzka ma trzy poziomy:
pierwszy, Hanan Pacha, to świat duchowy,
drugi, Kay Pacha, to świat tu i teraz, świat myśli i aktów wolnej woli;
trzeci, Uku Pacha, to gęsty świat ego.

Celem jest dotarcie i operowanie na poziomie Hanan Pacha, samopoznanie. Do tego potrzebna jest energia i wiara, siła woli i konsekwencja. Świat, w którym żyjemy, podsuwa nam codziennie tyle pokus, zajęć i zmartwień, że nasza aktywność nie wychodzi na ogół poza Uku i Kay Pacha. Pierwsze ceremonie ayahuaski również toczą się na tych poziomach. Węże, jaszczurki, smoki, potwory i demony to mieszkańcy tych stref. One powodują, że jesteśmy tak przerażeni tym, co zobaczyliśmy, że nie jesteśmy w stanie poluzować mięśni, umysłu i emocji, aby odbić  się i poszybować wyżej lub głębiej, na  spotkanie z prawdziwym sobą, ze swoim Original. 

Wszystkie te dziwne i straszne stworzenia odgrywają bardzo ważną rolę – mają mianowicie za zadanie zawrócić nas z drogi, przerzedzić szeregi, wyselekcjonować uczestników.... Bardzo przypomina to wątki starych baśni, gdzie wiele trudnych zadań musi pokonać bohater, aby dotrzeć do celu.

Gdy nieświadomy, łasy drogi na skróty człowiek zostaje otoczony potworami tak rzeczywistymi, że prawie namacalnymi, może przestraszyć się nie na żarty. I wtedy to człowiek tchórzliwy zawraca, człowiek tchórzliwy kończy podróż.

Miarą naszego rozwoju duchowego nie jest oczywiście obecność lub brak jaguarów, wilków, węży, niedźwiedzi czy dzików. Na późniejszym etapie pojawiają się również, ale w innym charakterze. Już nie straszą, a raczej to my się ich nie boimy – są teraz naszymi duchami opiekuńczymi, zwierzętami mocy i przewodnikami.

Bo pokonane demony więcej się nie pojawiają. Droga jakby staje się szersza, jaśniejsza. Sami już czujemy, już wiemy którędy tak, a którędy nie. 

Otwiera się szansa. Szansa przejścia do Hanan Pacha, aby tam za pomocą naszej własnej, odzyskanej energii dotrzeć do Jądra, do Punktu, do początku podróży.

        (Selwa z lotu ptaka czyli z samolotu)

A na planie fizycznym – koniec wyprawy. Żegnamy się z ludźmi, którzy towarzyszyli nam, dzielili się swoją wiedzą, uczuciami i dobrą energią; żegnamy się z selwą i jej mieszkańcami, którzy otaczali nas życzliwie; żegnamy się również z tymi, których nie da się zobaczyć, ale których słyszeliśmy i czuliśmy; duchom ayahuaski kłaniamy sie nisko i dziękujemy za pomoc w otwieraniu ciągle nowych przestrzeni; wszystkim obiecujemy kiedyś powrócić, aby spotkać się znowu i z taką nadzieją odlatujemy z ziemi peruwiańskiej, aby wrócić tam, gdzie zawsze nam najlepiej – do domu.

Mar Pillado (Canela)



Za mną od lewej: Nei, mój (nieżyjący już) mąż Ricardo, szaman Don Juan, jego pomocnik Marcio.






Wywiad

Pytania zadaje Wojtek Jóźwiak (Taraka)
Odpowiada Marzena Pillado (Mar Canela)

Miejsce doświadczenia: Amazonia, w otoczeniu przyrody, selwa peruwiańska.

Pyt. 1. Co Cię skłoniło do wzięcia ayahuaski? Czy była to zwykła ciekawość, czy wynikało to z Twoich duchowych poszukiwań, albo chciałaś zostać wyleczona z jakiejś dolegliwości?

Odp.: Zobowiązania zawodowe moich rodziców spowodowały, że już od 2-go roku życia przemieszkiwałam w Ameryce Południowej: 4 lata w Wenezueli, 4 lata w Urugwaju i 2 lata w Ekwadorze. Język hiszpański pojawił się przed polskim, a moje życie od zawsze przesiąknięte było klimatem latynoskim. Nawet tematem mojej pracy magisterskiej, pisanej, nomen omen, akurat w roku 500-lecia tzw. „odkrycia” Ameryki,  byli Indianie ekwadorscy. Mało we mnie słowiańskiej duszy, która jakoś wolała splatać się z warkoczami Indian... Kropką nad i stało się ostatecznie poślubienie...Argentyńczyka. Nasze wspólne już poszukiwania duchowe podążyły tym bardziej ścieżkami odległego kontynentu, który nieustannie wabił i przyzywał... Peru i Aya pojawiły się niejako w odpowiedzi na nasze wewnętrzne zapotrzebowanie.

Pyt. 2. Czy miałaś opory przed tym doświadczeniem? I w jaki sposób je przełamałaś?

Odp.: Nie miałam żadnych oporów. Spotkania tego oczekiwałam raczej w stanie radosnego podniecenia, dogłębnie przekonana, że oto stoję przed wrotami do wytęsknionych światów, do baśni jedynej w swoim rodzaju... jednak z pokorą i w pełnej gotowości bojowej, przygotowana na nieoczekiwane zwroty akcji i pewna wyzwań, które trzeba będzie pokonać, aby godnie stanąć twarzą w twarz z Duchem Ayahuaski.

Pyt. 3. Czy do seansów przygotowywałaś się wcześniej? Czy stosowałaś jakąś wstępną dietę, praktyki oczyszczające lub medytacje?

Odp.: Od wielu lat moim głównym pożywieniem są owoce, warzywa i orzechy, regularnie stosuję też krótkie głodówki, więc teren był w dużej mierze oczyszczony.  Osiągnęłam też już pewną orientację co do tego, z jakiego świata przychodzę i dokąd zmierzam, co nadało mojemu życiu określony kierunek. Jednak podjęcie decyzji o wyprawie do Peru dodatkowo uruchomiło mocniej wewnętrzne procesy przygotowawcze, zwrot ku sobie samej, świadome wyciszenie.

Pyt. 4. Czy stan po ayahuasce przypomina któryś rodzaj bardziej znanych doświadczeń? Czy jest podobny np. do snu (śnienia), albo do upojenia alkoholowego?

Odp.: Do upojenia alkoholowego – jedynie może w pewnym sensie objawy fizycznych niedomagań. Do snu – nie, bardziej do śnienia w takiej postaci, w jakiej opisuje to Carlos Castaneda. Generalnie jednak jest to stan trudny do porównania z czymkolwiek ze względu na swoją odrębną specyfikę, różnorodność, szybkie tempo akcji, nieziemską kolorystykę i realność wizji. Gdy, na przykład,  pojawia się zwierzę, ma się nieodparte wrażenie, że nie tyle jest ono gdzieś w głowie, ale że oto stoi tuż przed nami, na jawie. Wywołuje to zatem trudne do opanowania reakcje strachu, paniki, ucieczki... Również kontakt z Istotami pozostawia po sobie pewność, że wydarzyło się to naprawdę, a nie, że był to sen, z którego się obudziliśmy. Mało tego – są również dowody materialne na to, że to nie były majaki czy fikcja, czy jedynie wizje halucynogenne. W określonym miejscu w naszym świecie może na nas czekać coś, o czym nam wspomniano, że tam właśnie będzie.... Pozostawia to nieodparte wrażenie, że oto zostaje nam otwarty dostęp do realnych światów i mamy tam do czynienia z Istotami, które istnieją równie prawdziwie jak my sami, tyle że w innych wymiarach.

Pyt. 5. Co najbardziej zaskoczyło Cię w tym stanie? Co było inaczej niż się spodziewałaś lub czytałaś wcześniej?

Odp.: Przed wyjazdem starałam się nie czytać zbyt wiele na temat ceremonii, aby niczym się nie sugerować, niczego konkretnego nie oczekiwać, nie poddać się przeżyciom innych, zachować dziewiczy teren, po prostu dać się ponieść... Jednak spodziewałam się, że będzie trudniej... Zaskoczyła  mnie moja własna umiejętność szybkiego odzyskania kontroli nad akcją i to, że Istoty, które spotykałam, były mi posłuszne. Gdy podczas pierwszej sesji zaczęły się pojawiać jakieś po prostu okropności, najpierw strach sparaliżował mnie zupełnie, ale intuicja podpowiadała mi: broń się! to jest próba, nie daj się, bo nie pójdziesz dalej! Wówczas mentalnie rozkazałam  tym szarym, dziwnym stworo-energiom, aby znikły i tak też się stało. Może to mój własny strach tak się manifestował? Nie wiem. Jednak jak tylko przezwyciężyłam przerażenie  i odzyskałam panowanie nad sytuacją, to okazało się, że... nie ma się czego bać. To było cudowne odkrycie!


Innym zaskakującym elementem ogólnie podczas ceremonii  był stopień opiekuńczej kontroli szamana.
Wiedziałam, że czuwa nad nami, ale nie spodziewałam się, że będzie w stanie być jednocześnie „w głowach” nas wszystkich (5 – 8 osób). Zdałam sobie z tego sprawę podczas wymiany doświadczeń  z innymi uczestnikami  po ceremoniach. Okazywało się, że u osób, których wizje przekraczały niejako poziom ich wytrzymałości – ingerował szaman pomagając im opanować sytuację. To dawało duże poczucie bezpieczeństwa.

Obecność i rola doświadczonego szamana są nieodzowne. Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że przyjmowanie ayahuaski bez takiego wsparcia może być dla laika po prostu niebezpieczne.


Dodatkowo,  już po wszystkim, zaskoczyła mnie ułomność naszego języka i brak słów na oddanie dużej części tego, czego doświadczyłam.  To jest podstawowa trudność w opisaniu wydarzeń ze świata ayahuaski... „Widziałam”, „słyszałam” i „czułam” różne zupełnie zaskakujące „rzeczy”, które w naszym świecie po prostu nie istnieją, więc nie ma dla nich nazw. Mało tego – nie da się ich nawet z niczym porównać ani opisać obrazowo. Spodziewałam się, że będzie mi dane dotknąć różnych niesamowitości, więc niejako byłam na to przygotowana i otwarta, nie pomyślałam tylko, że pozostanie to w sferze niewyjawionego i że nie będę mogła nikomu o tym opowiedzieć... Jakby zostało to na zawsze wdrukowane w moje jestestwo jako dar dostępny tylko i wyłącznie mnie.

Pyt. 6. Opowiedz coś więcej o tym „jak to jest” – co czułaś podczas seansów w puszczy, w ciemności, w zupełnie egzotycznym otoczeniu?

Odp.: Czułam, że wszystko jest tak, jak powinno być, że jestem na właściwym miejscu i że podążam dobrą drogą. Czułam ekscytującą, mobilizującą, zdrową ciekawość tego, co Duch Ayahuaski ma dla mnie przygotowane. Trochę się bałam,  ale czekałam na to i chciałam tego. Gdy ciało otula ciemność, a odgłosy z selwy wywołują dreszcze na skórze, gdy zaciera się świadomość rzeczywistości i czuje się zbliżające dotknęcie magicznej podszewki Istnienia, gdy odłącza się stan czuwania i poddajemy się ufnie czemuś od nas większemu – wówczas otwiera się przejście w głąb i zostajemy wrzuceni we wszechogarniającą czasoprzestrzeń, w odwieczny Byt, którym okazujemy się być my sami...

Pyt. 7. Czy w doświadczeniu z ayahuaską było coś przykrego, uciążliwego? Niektórzy doświadczający mówią o biegunce, wymiotach, traceniu orientacji, poczuciu, że się umiera itd. Czy coś takiego działo się z Tobą?

Odp.: Już samo wypicie ayahuaski jest nieprzyjemne i powoduje grymas niesmaku... Biegunka i wymioty to standard. Wymiotuje nawet szaman. Odczucia fizyczne można przyrównać do ciężkiego zatrucia pokarmowego. Mój stan  mogłabym określić  jako kac – gigant: trudności ze złapaniem pionu, silne zawroty głowy, mdłości, uczucie wirowania w pozycji leżącej i uciekania podłogi spod nóg w pozycji stojącej. Gdy udawało mi się powstrzymać podłogę, wówczas sufit walił mi się na głowę... Bardzo nieprzyjemny stan utrzymujący się przez wiele godzin. W związku z tym szaman zmniejszył moją dawkę, co okazało się znakomitym posunięciem. Połowa tego, co pili inni,  już ścinała mnie z nóg, ale wystarczała do przekroczenia granicy i dotarcia tam, gdzie mnie oczekiwano.
Ceremonia ayahuaski nie jest dla mięczaków. Trzeba się do niej przygotować na wielu poziomach.
Fizycznie – przechodziłam katusze, ale w tym samym czasie otwierały się nowe przestrzenie, ukazywały się inne wymiary,  aż w końcu ciało wraz ze swoimi dolegliwościami znikało i pozostawało samo doświadczanie. To nie było poczucie śmierci, raczej roztopienia się we wszystkim i niczym.

Pyt. 8. Co się zmieniło w Tobie – w Twoim samopoczuciu, w myśleniu i poglądach – po seansach z ayahuaską? Czy zmieniłaś swoje życiowe plany; podjęłaś jakieś ważne decyzje?

Odp.: Zostałam poszerzona i wydłużona, pogłębiona i rozświetlona. Częściej doświadczam stanów twórczego natchnienia i ogólnej błogości. To, co się zwie „punktem widzenia” przekształciło się w horyzont... Ten świat tutaj wydaje mi się teraz prostszy i wiele rzeczy utraciło swoje pierwotne znaczenie. Wiara przemieniła się w pewność. Ale nie stało się to z dnia na dzień. Spotkanie z ayahuaską zapoczątkowało proces, który nadal trwa...

Pyt. 9. Zdarzało się, że niektórym „biorącym” sama ayahuasca objawiała się lub wizualizowała w postaci pewnej osoby, prawdopodobnie zawsze żeńskiej. Czy Ty masz takie doświadczenie? A ogólniej: czy zgadzasz się z poglądem, że energia ayahuaski jest „kobieca”?

Odp.: Ayahuasca zwana jest Matką, Uzdrowicielką, Mistrzynią. Jej imię również jest rodzaju żeńskiego, więc pewnie nie przypadkiem... Ja jednak odbierałam  ją bezosobowo, po prostu jako bardzo silny rodzaj energii, bezcielesnego Istnienia.

Pyt. 10. Co byś radziła ludziom, którzy chcą pojechać do Amazonii na sesję ayahuaski? Czy masz dla nich jakieś szczególne przesłanie lub ostrzeżenie?

Odp.: Tak. Niech nie traktują tego wyjazdu jako kolejnej atrakcji turystycznej. Niech wcześniej odblokują intuicję, aby poprowadziła ich do końca, należycie przygotowanych. Niech myślą, że będzie jak najlepiej, ale niech przygotują się na najgorsze. Niech przed wyjazdem upewnią się, że szaman, który na nich oczekuje, aby zarobić pieniądze, jest jednak Prawdziwym Szamanem.

A potem - niech jadą... Ten, kto ma się spotkać z Aya – spotka się, bo to ona wybiera i wzywa.
Inni nie dotrą, bo coś stanie im na drodze.