Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Ku dalszym przemyśleniom...

... czyli listopadowe refleksje o przemijaniu, przeznaczeniu i wolnej woli.

Artykuł możesz również przeczytać na portalu Taraka tutaj.


Mahomet miał ucznia o imieniu Ali, który zapytał go raz, czy człowiek jest niezależny i na tyle wolny, by móc robić to, na co ma ochotę, czy może o wszystkim decyduje przeznaczenie.
 
Nie tylko Ali byłby ciekaw odpowiedzi.
 
Bo jeśli to przeznaczenie decyduje, że człowiek nieuczciwy pozostanie nieuczciwym, a morderca pozostanie mordercą, jeśli wszystko jest z góry ustalone, to na nic głoszenie morałów w rodzaju nie kradnij, nie kłam, myśl pozytywnie, wszystko w twoich rękach...
 
Mahomet nie udzielił odpowiedzi, lecz poprosił Alego o uniesienie nogi. Ali podniósł lewą nogę i stanął na prawej. Mahomet poprosił go wówczas: "A teraz podnieś prawą nogę". Zdumiony Ali zapytał, jak ma tego dokonać? Mahomet odrzekł: "Gdybyś wiedział wcześniej, zacząłbyś od prawej, teraz już za późno".
 
Człowiek zawsze ma wolny wybór przy pierwszej nodze, odnosi się to do wszystkiego, ale jak uniesiesz pierwszą nogę, druga zostaje na ziemi.
 
Skorzystanie z wolności i podniesienie jednej nogi powoduje niemożliwość podniesienia drugiej.

Istnieje więc ograniczona wolność.
 
W życiu -  jak w mieście, toczy się wiele spraw. Tych ważnych i mniej ważnych. W życiu – jak w mieście, mamy centrum i peryferia. Im bardziej zbliżasz się do swego centrum, tym bardziej zbliżasz się do tego, co stanowi esencję - cząstkę "z góry ustaloną". Kierując się na peryferia, staczasz się w objęcia przypadku.
 
Między tymi dwoma - esencją i peryferiami - rozciąga się przestrzeń w kształcie kręgu, w której zachodzą zmiany wynikające z naszej wolności wyboru. To tak, jakby narysować okrąg z kropką pośrodku – ta kropka to nasze centrum i dopóki poruszamy się wewnątrz okręgu - nie wychodzimy poza nasze przeznaczenie, nasz kontrakt. Za to mamy duże pole do popisu korzystając z danej nam wolnej woli, która umożliwia nam również wyjście poza okrąg – na peryferia – ale tam czekają na nas już tylko niemiłe niespodzianki.
 
Człowiek świadomy, przebudzony, dokona właściwego wyboru i nie pozwoli wypchnąć się poza okrąg, natomiast osoba pogrążona w niewiedzy podda się bezwolnie, potykając się o wszystko, co napotka na swej drodze.
 
Istnieją więc trzy obszary życia:

w obszarze, który stanowi samą esencję, rdzeń, wszystko jest z góry ustalone;
w obszarze położonym na peryferiach nie ma nic pewnego;
w obszarze pośrodku można zrobić to, co jest do zrobienia.
 
Przykład:
umysł waha się między tak i nie. Jeśli powie, na przykład, złej pokusie tak - zostanie wypchnięty na peryferia, jeśli powie nie - skieruje się ku centrum. Zła pokusa to taka, która oddala cię od centrum i zmienia treść kontraktu.
 
Istnieje więc pewien wybór. Jeśli dokonasz złego wyboru - schodzisz na peryferia; dokonując właściwego wyboru, kierujesz się ku centrum.

 
Można więc rozumieć to tak:
 
jesteśmy uwikłani w krąg wcieleń;
 
między wcieleniami, będąc po tamtej stronie ustalamy, co mamy tu do przerobienia, żeby się rozwinąć, naprawić przeszłe błędy i zrobić skok w przód (ustalamy ogólny plan życia i rozwoju, treść naszego kontraktu, naszego centrum);
 
wybieramy kraj, rodziców, osoby potrzebne do przerobienia naszych nowych doświadczeń (czyli wybieramy czynniki genetyczne, społeczne i czasowe);
 
rodzimy się i pozornie wszystko zapominamy;
 
ale podświadomość i intuicja stale wysyła nam sygnały i daje znaki, którędy droga...
 
jeśli jesteśmy na nie otwarci, poruszamy się między linią kręgu i centrum, podejmujemy właściwe decyzje, "podążamy za własną legendą", to życie idzie gładko i wszystko się udaje;
 
jeśli podejmujemy niewłaściwe decyzje, schodzimy na peryferia, zaczynają się problemy, mamy wrażenie, że mamy pecha, że idzie jak po grudzie, że nic się nie udaje;
 
wszystko, co zdołamy osiągnąć - osiągamy z dużym wysiłkiem i nakładem pracy, zboczyliśmy z wytyczonej drogi, spotykamy nie tych ludzi, nie jesteśmy w tych miejscach, w których powinniśmy, sprawy się 
komplikują, karma się zagęszcza zamiast się oczyszczać;

trudne doświadczenia jednoznacznie wskazują, że jest coś, co należy skorygować; są to niejako punkty orientacyjne w formie bolesnych, niestety, informacji zwrotnych, że należy zmienić kurs i z bocznej drogi wjechać na główną;
 
zawsze możemy opuścić peryferia i skierować się do kręgu, gdzie mamy wolność wyboru, możemy postanowić zamieszkać w innej części miasta i poprzez zmiany i nowe wybory skierować się ku centrum;
 
w tym właśnie, według mnie, pomagają wydatnie nasze afirmacje, programowanie i pozytywne myślenie, jak również znajomość własnego horoskopu urodzeniowego, który dostarcza ściągawki, jak żyć według zaplanowanej konfiguracji oraz gdzie, z kim i kiedy da się osiągnąć maksimum korzyści;

gdy odnajdujemy naszą drogę - tę, którą naznaczyliśmy sobie po tamtej stronie, przed urodzeniem - nagle odczuwamy ogromną ulgę, wszystko zaczyna pasować, jak dobrze dobrane puzzle...
 
(przychodzi na myśl cudownie trafne powiedzenie: "jeśli coś jest właściwe, pięknie się udaje")


Ale aby osiągnąć zrozumienie, że bolesne doświadczenia, problemy i niepowodzenia to INFORMACJE, potrzebne jest osiągnięcie pewnego określonego poziomu rozwoju świadomości – wówczas możliwe jest dokonanie poprawek i zmian, które doprowadzą do skoku w rozwoju; w przeciwnym wypadku bolesne sprzężenia zwrotne postrzegane będą jako pech, brak szczęścia lub nieuchronne fatum. Efektem takiego nastawienia do życia może być jego skrócenie – gdy zejdziemy z głównej drogi (centrum) i bocznymi ścieżkami (peryferia) zabrniemy w ślepy zaułek bez wyjścia, dusza może podjąć decyzję o zakończeniu danej inkarnacji wcześniej niż było to przewidziane w kontrakcie. Śmierć spełnia więc tutaj rolę zaworu bezpieczeństwa, który ratuje nas przed nagromadzeniem złych wzorców energetycznych obciążających nadmiernie przyszłe  inkarnacje duszy.

W trakcie takich rozmyślań nasuwa się pytanie: czy to wszystko oznacza, że po tamtej stronie zawsze szkicujemy szczęśliwe i rozwijające kontrakty, podczas realizacji których wszystko ma iść gładko i wspaniale się udawać? Skoro jedynie zejście na manowce, oddalenie się od centrum jest przyczyną chorób, tarć, trudności, niepowodzeń, toksycznych związków i tragicznych wydarzeń, to czy kontrakty wszystkich dusz na całym tym wielkim świecie są programowane pozytywnie? Przecież to wydaje się niemożliwe.... Dziecko, które rodzi się w Afryce i w wieku kilku miesięcy umiera śmiercią głodową – jaką ono miało możliwość pójścia drogą szczęśliwego kontraktu? A skoro cierpienie uszlachetnia, a pokonywanie problemów i przezwyciężanie niepowodzeń wzmacnia nas i rozwija, to czemu miałyby służyć owe „gładkie” kontrakty prowadzące drogami usłanymi różami?

A z drugiej strony czy aby na pewno musimy cierpieć, aby się rozwijać?  Znam osoby, które są jak najbardziej szczęśliwe i żyją prawie bezproblemowo, a jednak nie ustają w samorozwoju, potwierdzając tezę podążania drogą własnego kontraktu w kierunku do centrum; znam też (i pewnie nie ja jedna) takie, którym nic się nie udaje, wszystko idzie pod górkę i pech podąża za nimi jak cień, ale nie wyciągają z tego żadnych konstruktywnych wniosków i jakoś nie widać, aby miał nastąpić jakiś skok w ich świadomości....

Każdego roku przeprawiamy się przez datę swojej śmierci...nie znamy tej daty, więc przeprawiamy się nieświadomie. Co roku pojawia się punktualnie, zawsze, niezmiennie – ten miesiąc i dzień, ta godzina, minuta i sekunda. Czy coś wtedy czujemy? Bo przecież nasza podświadomość wie...Dusza wie, bo jest zapisane w naszym kontrakcie...sami podobno zapisaliśmy.

A dystans skraca się z dnia na dzień...

Mamy właśnie jesień, zaczyna się listopad, który dla ogromnej większości ludzi żyjących w naszej strefie klimatycznej jest najgorszym, najbardziej przygnębiającym miesiącem w roku. Ale może to być okres pełen dobrych energii, pozytywnych wibracji i magicznych splotów okoliczności, jeśli potraktujemy go jako czas zamyśleń, świec i kadzideł, ognia w kominku i dobrej herbaty; jako czas jesiennego stołu – z ciepłą zupą, z kolbą kukurydzy, bukietem suchych kwiatów; jako czas domu.

Zaczyna się czas szaro-burych, niekończących się wieczorów, deszczu i wiatru, szelestu ostatnich już liści, melancholii i zadumy.
Najlepszy moment, aby wsłuchać się w siebie i usłyszeć niesłyszalne, zobaczyć niewidzialne i odczuć niematerialne; najlepsza chwila, aby wyczulić się na najcichsze wibracje natury zapadającej w sen, aby być zdolnym usłyszeć i zrozumieć wiatr, wodę w kałużach  i pozornie milczące kamienie. Czas na pracę nad sobą i rozwijanie samoświadomości.

To dobra chwila na poszukiwanie Boga, którego zwykle szukamy za daleko... bo wiele jest teorii na temat istoty rzeczy, przeznaczenia i wolnej woli, ale jak jest naprawdę dowiemy się kiedyś na pewno. A jeśli naszym przeznaczeniem jest wolna wola, to tą wolną wolą przeznaczmy sobie ten czas na od dawna odkładane medytacje, rozmowy z samym sobą i listopadowe modlitwy. Bo te modlitwy są magiczne -  jesienna mgła unosi je z Ziemi i wplata w skrzydła naszych własnych eterycznych odlotów.

Mamy tak wiele, za co możemy być wdzięczni... bądźmy szczęśliwi.



Mar Pillado (Canela)


Refleksje pobudzone lekturą książki „Gdy dusze staną się Bogami” Johanna Kossnera.
Osho również dorzucił swoje trzy grosze, dwa grosze przyniósł wczesny zmrok, a jeden grosz wdmuchnął wiatr J