Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Dom na skraju

 Mój dom jest na skraju.
Tam, gdzie kończy się droga.
Każdy, kto zmierza tą drogą pierwszy raz,
czuje się niepewnie i ma ochotę zawrócić.
Ja sama, mimo że jeżdżę tędy 
już wiele lat, 
zwalniam i zwiększam poziom uważności.
Droga opada, lekko zakręca, zwęża się,
a potem nagle zaczyna się wznosić,
co powoduje jakieś nieokreślone zawirowanie.
(Listonosz najczęściej parkuje wcześniej
i ostatnie 30 metrów pokonuje pieszo 😁.
Kurierzy błądzą, kręcą się w kółko, zawracają,
wydzwaniają do mnie, że jak i którędy,
i długo nie dają się przekonać, 
że tą drogą da się jednak dojechać pod sam dom).


Jest też druga ścieżka,
która prowadzi w innym kierunku -
za dom
i jest bardzo urokliwa.
Nikt tam nie mieszka, nikogo nie ma,
tylko czasami pasą się krowy na łąkach.
Często tam chodzę,
by przeglądać się w porach roku,
bo nieustannie wszystko się tam zmienia.


Dom na skraju
stoi na szczycie samotności.
I ja, żyjąca pomiędzy, mieszająca światy
jak smakowitą zupę w kotle.
Lubię to.

(Moja wewnętrzna Istota ma niewielu przyjaciół,
ale ci, którzy są, są na wieki.
Dotykamy się milczeniem
pełnym bezdźwięcznych dźwięków).

Mały domek w ogrodzie 
jest tym, czym powinien być
każdy mały domek w ogrodzie.
Ten, kto wie - wie 😉.


To tam czyni się to, co musi się zaczynić,
gdy coś potem trzeba uczynić.
Dzieje się to, co musi się zadziać,
gdy dziać się czemuś potrzeba.


Albo po prostu łatanie dziur w kotle,
szeptanie, czyszczenie mioteł,
zadyma z ziołowych kadzideł,
zamiatanie w głowie, odkurzanie w duszy.
Nic wielkiego.



Notatki z życia w domu na skraju.
Aktualnie na skraju nadchodzącego listopada.
Bluszcz na szczęście wiecznie zielony -
nie odsłoni tajemnic szeptów i szlochów,
śmiechów i nawoływań,
oddechów, westchnień i odlotów.


To miejsce i ja czekamy właśnie 
na listopad.
Idzie ścieżkami wiatru.
Idzie śladami lisów.
Powoli zagarnia już w siebie okoliczne domy,
szeleści melancholią i zrzuca z drzew ostatnie orzechy,
rozgarnia dymy z kominów
i niespokojne cienie rozstajów.
Idzie w kierunku dziwnej drogi,
tej, co zakręca i pnie się w górę,
aż do domu na skraju.



Takie nastroje teraz na skraju...