Nadchodzi ten moment, gdy schodzę na plażę,
a tam nareszcie pusto.
Przesypuję piasek między palcami i widzę,
jak spomiędzy ziarenek wysnuwa się jesień.
Czy lato już minęło?
Nie, bo nic nie mija, a tylko się zmienia.
W tej wiecznej teraźniejszości.
Choć i tak wszystko zależy od tego, jak to sobie nazwiemy.
Moja nostalgia szuka ujścia.
I tu je znajduje.
Na tej pustej plaży.
Wcieram w nadgarstki słoną wodę,
kładę się na wznak i patrzę na przelatujące mewy,
na sploty chmur, na horyzont.
To jest to, co zawsze mnie ogranicza - horyzont.
Nigdy nie znika, przesuwa się razem ze mną.
Ale pokonuję go wyobraźnią.
Zamykam na chwilę oczy
i czuję się ukołysana.
Jak ptak na gałęzi.
Białobłękity nade mną,
przede mną
i we mnie.
Wstaję by brzegiem pójść daleko.
Szum fal jest taki kojący.
I ten syczący szmer, gdy fala się cofa.
Samotność jest dla mnie sycąca.
Nareszcie pusto.