Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Do dzikich

 Kiedyś napisałam, że

mogę zamieszkać w dziupli dzięcioła
w łupce orzecha
w dziurce od sera
w kropli deszczowej
na brzegu liścia
lub w pyle gwiezdnym
na Drodze Mlecznej

mogę zamieszkać
na plastrze miodu
wśród ziaren piasku
w okruchu po cieście
pokocham każde moje mieszkanie
z jednym wyjątkiem -
byle nie w mieście


A teraz to już w ogóle
chciałabym się przenieść do dzikich zwierząt.
Żeby się nie bały. Żeby być blisko i razem.
Wtulić się w sierść niedźwiedzia.


Zakrakać z krukami, zawyć z wilkami.
Nocami latać z sowami.



W oparach mgły, gdy mgła.
W mlecznej poświacie księżyca, gdy pełnia.
Gubiąc ścieżki, gdy nów.
W odbiciu, gdy tafla leśnego jeziora.

Coś mnie ciągle przyzywa.


Wcieram w skronie zapach mchu i paproci.
W palcach rozcieram żywicę
i przyszłe wspomnienia.
Wyplątuję z włosów suche liście i małe gałązki.
Pajęczyny kołyszą się na wietrze.
Coś ociera się o moje nogi.
To niewidzialne.
Coś zawodzi, kwili, kląska.

Canto hondo z brzucha.
Dźwięk bębna.
Mały ogień w kamiennym kręgu.
I zawiruję wśród tych,
co tańcząc, wzbijają tumany kurzu.
Aż do wschodu słońca.

Niech ten sen się wyśni,
niech się w dzikiej magii wyplecie,
ale nigdy do końca.