Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Kanikuła

Miejsca głębokie, bezdrożne, odludne,
przesycone urodą własnej samotności.


Burzany rozciągające się aż po horyzont.
Wrzosowiska w obfitości rozkwitu i paprocie
w swojej pamięci przechowujące dzieje świata.
Kolcolist żółtokwitnący, co wszystko przetrzyma.
Jeżyny - czarne, pękate, słodkie i lepkie od soku.



I my, babcia z wnuczkiem, przemierzający te cisze i dziwności,
w samym środku kanikuły. 


Wędrując godzinami spotykamy nikogo.
Czy można spotkać nikogo?
Można.




Dni istot mgielnych wibrują zupełnie inaczej 
niż dni istot solarnych.
Ich istność jest eteryczna, subtelna, szarawa, rozciągnięta.
Potęgują nastrój niesamowitości i mocy tych miejsc.
Duchy roślin, kamieni, podziemnych korytarzy, 
migotliwych kropelek,
szemrzących strumyków i lepkiej wilgoci 
są wtedy dobrze wyczuwalne.
Woda w nas porusza się mocniej, zbiera i koduje informacje
z czystego wzorca PraWody, równoważąc się i harmonizując.


Mgła tasuje swoje tajemnice i szeptem wkłada mi je do koszyka.
Są jak małe, pachnące kuleczki 
schowane w puchatych nasionach przyszłości.
Leżą tu sobie wygodnie i słodko.

Poniosę je ze sobą, gdzieś.










I nikomu nie mówię, że czuję melancholię
i nostalgiczne drgnienia serca,
bo wiem -
coś dojrzewa do odejścia...



Zebraliśmy słodycz wrzosów i koniczyn różowych,
krwawniki i dziką marchew, liście jeżyn i igły sosnowe
do jesienno - zimowych, herbacianych naparów. 
Przypominać nam będą ciepłe dni 
i radość naszych wędrówek tam,
gdzie ślady naszych stóp
na kantabryjskich, niezmierzonych, wolnych przestrzeniach.