Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Wewnątrz ciszy

"Jestem częścią tego, czego dotykam
i tego, co dotykało mnie".
(Thomas Wolf)


***


Dawno nie byłam w wielkim mieście -
pomyślałam ostatnio, wybierając ziarna ryżu
do palenia agnihotry.
Alchemia pura, gdy płonie ten święty ogień,
a delikatny, słoneczno - ziemski zapach
wysnuwa się z miedzianej piramidki,
by ogarnąć i otulić bliższą i dalszą okolicę.



Tak, wielkie miasta gdzieś są, nawet całkiem blisko.
Ale bliżej jest ich nieobecność.
Bliżej jest przestrzeń innego rodzaju.
Wewnątrz niej obserwuję, kiedy mrówki
zaczynają działalność, a kiedy kończą.
Kiedy i co kwitnie na łąkach, i co po czym.
Kiedy pojawiają się maleńkie jaszczurki,
kiedy dojrzewają orzechy, figi i winogrona,
kiedy koty rozciągają się z lubością
w światłocieniu późnego lata,
a siano pachnie tak, że można dostać
zawrotu głowy z odurzenia;
kiedy trawa rośnie szybciej, a kiedy wolniej
i kiedy jest najwięcej pajęczyn.
Kiedy miotła jest sucha, a kiedy nastroszona wilgocią.
Kiedy nadchodzi dzień palenia szałwii,
która tak bujnie rozrasta się w moim ogrodzie.




To wszystko dzieje się tak cicho, tak cicho...






... tak cicho, jak cicho mogę położyć kapelusz na sianie
i boso stąpając, prząść złoto
wewnątrz tej ciszy.
Obie kieszenie spódnicy pełne mam szeptu skoszonych traw,
we włosach bezszelestne promienie słońca,
w sierści kota zapach upału.

Chmury cichusieńko zagarniają mój czas
pod puchową kołdrę nieistnienia.
Rozczesują go delikatnie, rozciągają, rozdmuchują i...
znika... 


"Cieszę się sobą, wyśpiewuję siebie;
nie robię nic, a odkrywam duszę..."
(Walt Whitman)