Lubię wyjść z siebie i usiąść obok. Spojrzeć sobie w oczy lub czterema oczami w dal. Przede mną wiosna jesieni życia, wolna czasoprzestrzeń do usłania różami albo polnymi kwiatami, miodem codzienności, czekoladą zmierzchów, mlekiem świtów i stukaniem korali spadających lat. Dłonią w powietrzu rysuję sobie drzwi. Codziennie otwieram je i przechodzę na drugą stronę. Gdzie wtedy jestem? O niebo dalej...


Translate

Obserwuj Miejsce Spotkań Wymyślonych

Jeden dzień z życia kobiety

Ten obrazek rozrzewnił mnie.


Walizki. Walizki mojego dzieciństwa.
Te niegdysiejsze: solidne, głębokie, pakowne,
bez kółek i bez suwaka, z okuciami na narożnikach,
ze skórzanymi paskami wewnątrz lub na zewnątrz.
Z duszą. I z uśmiechem podróżnym.

Patrząc myślę, że pozostały już chyba tylko na obrazkach, 
we wspomnieniach.


Może gdzieś jeszcze porzucone w piwnicach, 
na strychach, w pawlaczach równie niegdysiejszych ludzi,
którzy upychali w nich onegdaj ciężar, ale i przyjemność podróży.


Jestem w zamku. 


Obrazek wisi na ścianie i przypomina, że zamki pamiętają stare walizki, 
jak i one zaklęte przeszłością, omszałe czasem, z pieczęcią wieczności.
W zamkach nadal istnieją też prawdziwe klucze,
a nie karty magnetyczne.


Dobrze się tu jest. Dobrze się tu marzy.
W baszcie.
Kto marzył w baszcie, ten wie.


Zamki mają w sobie to COŚ.
Jak z podwójnego dna starej walizki.


Połowa lutego.
Silny wiatr zza okna przestawia moje myśli na inne tory.
Po drugiej stronie szyby spieniony Atlantyk.
Plaże puste, choć pełne własnego życia - po sezonie
oddychają swoim naturalnym rytmem
i zagarniają samotnych wędrowców w wir specyficznego,
nostalgicznego nastroju.
Lubię ten nastrój. Bardzo.

Związuję włosy, ubieram się ciepło i idę zająć miejsce
w pierwszej linii morskiego widowiska.


Potem spacer ulicami kamiennego miasteczka,
Santillana del Mar,
które z całą pewnością też pamięta dawne walizki...






A na odpoczynek, przedsennie, w ciszy zamku, książka.



Pragnęłam wyjść poza mury miasta,
pójść drogą wiodącą w nieznane.

I poszłam.